poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ta ostatnia niedziela

Postanowiliśmy kontynuować, naszą rodzinną tradycję i 1 stycznia pojechać nad morze. Prognozy pogody, na wtorek, nie były po naszej stronie, a ponieważ w sylwestra, przed południem, mieliśmy zapowiedzianą wizytę przyjaciółki Sofii, wyjazd został wyznaczony na niedzielę. Pogoda była wymarzona na zimowy spacer, tym bardziej nad morzem...
Termometr na pobliskim supermarkecie, wskazywał 19 stopni! Po zaledwie 45 minutach jazdy, byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy tuż przy wejściu na plażę. W lecie, królestwo za taką miejscówkę!
Morze zimą jest piękne!
To co zobaczyliśmy po dobiciu na plażę, dosłownie mnie zamurowało! Miałam wrażenie, że jestem na planie filmu katastroficznego z serii the day after... Plaża była pokryta “skarbami” wyrzuconymi przez morze w ciągu minionych miesięcy. Biorąc pod uwagę, że ostatnio wiały silne wiatry i niejednokrotnie Toskanię nawiedziła powódź, plaża wyglądała mniej więcej tak:
Cisza i spokój, gdzieniegdzie wijący się dym z ogniska, bawiące się w tym pobojowisku dzieci oraz sklecone na szybko szałasy, nadawały temu miejscu surrealistycznego wymiaru.
Mnie na początku przeszedł dreszcz. Często zdarza się nam jeździć zimą nad morze. Owszem, widzieliśmy głównie, konary drzew czy wysuszone raki wyrzucone na brzeg, ale wczorajszy widok rozłożył na łopatki moje najśmielsze wyobrażenia. Dzieci, nie tylko nasze, z wielką radością przyjęły ten “dar” natury! Zabawom nie było końca, a do zabawy jak możecie zobaczyć poniżej, przydało się właściwie wszystko.
Była też chwila na odpoczynek i zadumę...

Na plaży spacerowało mnóstwo ludzi. Licznie wyszli cieszyć się tak piękną pogodą. Nawet z daleka było widać, że parking zapełnia się. Niektórzy urządzili sobie najprawdziwszy piknik, ktoś inny wędkował, bardziej odważny sunął na skuterze wodnym, jeszcze inny surfował w przestworzach czy jeździł konno.
Najwięcej było amatorów (w tym my) zbierania drewna wszelakiego kształtu. Im bardziej wygięte i wylizane przez morze, tym ciekawsze. Z każdym wrzucanym do koszyka kawałkiem, zadawaliśmy sobie pytanie, po co, do czego, co z tego zrobimy...tak uzbierało się pół bagażnika! Wieczory są nadal długie, coś wymyślimy :) W ubiegłym roku, Andrea zrobił podstawki a la tratwy pod drzewka bonsai, na balkon. Najważniejsze, że jest :)  Nie byliśmy w tych łowach odosobnieni. Powiem więcej, my właściwie NIC nie zebraliśmy. Ludzie wychodzili z naręczami gałązek różnej wielkości, ale i z całymi konarami. Słyszeliśmy jak córka prosiła tatusia, żeby mogła zabrać jeszcze jeden, pokaźnych rozmiarów, pniak. Na co tata odpowiedział: przecież wiesz, że ja zabrałbym dwa razy więcej, ale mama wygoni nas , jak wrócimy z tym wszystkim do domu!
Plaża tętniła życiem, zapomnianym od miesięcy. Niby ta sama, a zupełnie inna. A morze niezmienne jest...





Wyrzuca na brzeg wszystko, nie tylko puszki, butelki, opony, buty czy rury... Można znaleźć też miłe dla oka, głównie naturalne, drobiazgi:
Jest też i Koziołek Matołek i korpus i poroże innego kopytnego, jest pędzel z "naturalnego włosia" i konar wysadzany kamieniami, no i ta kępa zielni :)

Nie wiem kto był autorem dzieła powyżej, ale wiem, że pozostawił po sobie nie tylko martwą naturę, ale i kupę śmieci!!! Lalki oczywiście narobiły sporo zamieszania u najmłodszej z naszej rodziny...
Warto jest zajrzeć do nas zimą. Niby nic się nie dzieje, ale Toskania to Toskania :)
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

czwartek, 27 grudnia 2012

Wesoła nowina...


Święta minęły... szybko..., ale spokojnie i radośnie. To jest najważniejsze. Na pewno przyczyniły się do tego nadesłane przez Was życzenia, za, które z całego serca dziękujemy!
Spędziliśmy je w najbliższym gronie. Wigilię i pierwszy dzień z rodziną Andrei, a drugi dzień świąt, właściwie też z rodziną, bo byliśmy na obiedzie, na plebanii w San Pantaleo u Ks. Krzysztofa i Małgosi.
 
Trochę naszych świątecznych, słodkich wspomnień... dokładnie takie jak tiramisù, które zrobił Andrea. 
 
 
 
 
Przed świętami byliśmy pochłonięci nie tylko przez świąteczne przygotowania, ale również przez różnego rodzaju imprezy zorganizowane przez szkołę Sofii i żłobek Ani.
Sofia, 17 grudnia, razem z koleżankami i kolegami z klas I, II i III, śpiewała piosenki bożonarodzeniowe w kościele San Francesco w Pistoi.
Specjalnie napisałam piosenki, a nie kolędy, bo takich jest tu jak na lekarstwo. Było naprawdę bardzo uroczyście. Sofia zmarzła (wszyscy mieli być ubrani jednakowo w czerwoną koszulkę i dżinsy), ale wyszła zadowolona, bo ani razu się nie pomyliła :) Ja oczywiście jak zwykle zalałam się łzami ze wzruszenia...
 
 
Panie wychowawczynie ze żłobka Ani, zorganizowały natomiast, wspólne wyjście rodziców i dzieci, w piątek 21 grudnia, do centrum Pistoi. Dzieci miały za zadanie zwiesić na wielkiej choince na Piazza del Duomo (Ania przekręca nazwę na piazza dell'uomo czyli plac człowieka lub mężczyzny jak kto woli), karteczkę ze swoimi świątecznymi życzeniami. Wszystko to przy wspólnym śpiewaniu włoskiej wersji Jingle Bells i przemarszu z lampionami własnej roboty. Ance trafił się największy słoik i było jej trochę ciężko, ale dzielnie go tachała. Na koniec odtańczone zostało kółko graniaste czyli giro tondo.
 
Po życzeniach każdy rozszedł się w swoją stronę. My wstąpiliśmy jeszcze do Palazzo Pretorio inaczej Palazzo del Tribunale, aby obejrzeć wystawioną tam szopkę.
 
 
Teraz wytłumaczę się z tytułu...
Dziś rano dostałam wspaniałą wiadomość! Bardzo adekwatną do charakteru minionych świąt...
Otóż przesympatyczna para turystów, która przyjechała do Toskanii w podróż poślubną, z VisiToscana, poinformowała mnie, że przywieźli z Toskanii nie tylko standardowe suweniry!!! Ich "pamiątka" urodzi się w lipcu przyszłego roku. Kasiu i Rafale, nasze gratulacje!
Zdjęcia z ich podróży, możecie obejrzeć w zakładce "W obiektywie klientów".

czwartek, 13 grudnia 2012

Veritas temporis filia est, czyli prawda jest córką czasu!

 
Nie umiem "życzliwie" donosić, nie umiem knuć intryg, a tym bardziej nie umiem wchodzić komuś w drogę. Stawiam na lojalność i uczciwą konkurencję. 
Lituję się natomiast, nad osobami, które nie mają pomysłu na swoje życie i szukają wzorców podglądając innych. Po ostatnich wydarzeniach, czuję się wręcz zaszczycona, że mogłam (a właściwie to mogłyśmy -  Małgosiu, pozdrawiam!) właśnie za taki wzorzec posłużyć. Proszę jednak mieć na względzie Życzliwcu, że prawda jest córką czasu.

wtorek, 11 grudnia 2012

Warsztaty plastyczne i fotograficzne jak z filmu...

"SZEPTY WIELKIEJ SZTUKI"

 
czyli
 
Warsztaty plastyczne i fotograficzne
od 27.04 do 4.05.2013
 
 
Po wielu zmaganiach, setkach telefonów i maili, a nawet interwencji u przełożonych, udało się nam, nadać konkretnego kształtu, wiosennym warsztatom artystycznym. Tym razem naszą wyobraźnię rozbudziło wyjątkowe miejsce. Sant'Anna in Camprena, w Val d'Orcia. Stąd na wyciągnięcie ręki najsłynniejsza toskańska kapliczka, Vitaleta.
 
Kapliczka Vitaleta, zdjęcie M. Matyjaszczyk
Znane są już Wam zapewne, warsztaty z rysunku i malarstwa, prowadzone przez Małgosię Matyjaszczyk (więcej zdajdziecie na jej blogu, w kategorii warsztaty), ale zupełną nowością w ofercie VisiToscana, są warsztaty fotograficzne. Jest to odpowiedź na powracające pytania, właśnie o tego rodzaju warsztaty. Wielu, zarówno moich jak i Małgosi czytelników, zainteresowanych jest nie tyle samą techniką fotografowania, ale głównie kompozycją czy chociażby ustawieniem światła. W tej kwestii, zaufałam Małgosi, która poleciła mi Monikę Zawadzką. Monikę, miałam przyjemność poznać osobiście w lipcu. Bardzo przemiła i pełna życia osoba! Poza tym, jest doświadczonym pedagogiem, ale, co ważne i artystką, z bogatym życiorysem zawodowym, także fotograficznym. O tym najlepiej się przekonacie przeglądając jej portfolio.  Założeniem warsztatów będzie nauka fotografowania bez względu na posiadany przez uczestnika sprzęt. Wiadomo, Toskania to mekka fotografów, gdzie się nie obejrzysz piękne krajobrazy, samotny cyprys czy falujące łany zbóż... można pstrykać i pstrykać. Ale można zrobić to przecież jeszcze lepiej, nieprawdaż?
 
Zdjęcie: Monika Zawadzka
Małgosi nie muszę Wam przedstawiać...
Poprowadzi tym razem warsztaty rysunkowe, a dla chętnych może i malarskie. Oprócz tego, dołączy do nich jeden wykład z historii sztuki, oczywiście o Sodomie (skoro już będziecie sąsiadować z jego freskami).
 
Freski Sodomy, zdjęcie: M. Matyjaszczyk
 
Oj, będzie się działo! Wiemy jakie Małgosia potrafi robić wykłady! A, że są bardzo ciekawe to słucha się ich z czystą przyjemnością. (Mam wrażenie, że będę pierwszą chętną na warsztaty, ale jak to często bywa, szewc bez butów chodzi!)
Rzecz do tanich nie należy, jak napisała to Małgosia, gdyż przy skromnych pokojach, o ciągle klasztornym charakterze, przy wspólnych łazienkach, ceny za nocleg są bliższe bardziej wyrafinowanego agriturismo. Ale tutaj przemawia geniusz miejsca i nie ma zmiłuj! Szerzej i bardzo ciekawie na ten temat poczytajcie u Małgosi.
Łącznie z noclegiem, posiłkami oraz opłatą za warsztaty przybliżona cena wynosi 800 euro.

Wyjaśniamy, dlaczego nie możemy podać konkretnej ceny. Podczas pierwszych warsztatów okazało się, że od ustalonej kwoty odpadł koszt transportu podczas warsztatowych dni, ten zapewniły sobie same uczestniczki. Dlatego tym razem nie ujmujemy opłaty za przejazdy. Tego typu rozliczenia nastąpią po uściśleniu, iloma i jakimi środkami lokomocji będziemy dysponować. Powyżej 5 osób w danej grupie obniżymy cenę warsztatów.
Proszę wziąć pod uwagę, iż mimo podanych dat, można przyjechać na warsztaty wcześniej lub dłużej zostać w klasztorze.
Może się też zdarzyć tak, że warsztaty fotograficzne zaczną się np. o jeden dzień wcześniej. Warsztaty z rysunku dopiero od 29 kwietnia, ale za to mogą być przedłużone na życzenie. Na pewno ścisłych dni warsztatowych będzie minimum 5, i to od rana do wieczora :) Wszystko do ustalenia (pytajcie!)

Cena zawiera:

- 7 noclegów
- 7 śniadań
- 4 wspólne kolacje
- udział w warsztatach plus niezbędne narzędzia (plastyczne: ołówki i bloki rysunkowe plus niespodzianka; fotograficzne: sprzęt niezbędny do omówienia prac uczestników)

Jeśli chodzi o merytorykę warsztatów to proszę się kontaktować odpowiednio z Małgosią i Moniką (podaję jej stronę na FB). O wszystkie inne rzeczy piszcie do mnie!
Ważna informacja: ponieważ Sant'Anna in Camprena, to szczególne miejsce (rezerwowane z dużym wyprzedzeniem) muszę potwierdzić pobyt do 15 stycznia. Oznacza to równocześnie wpłacenie zaliczki wysokości 200 euro.

Dodam, że istnieje możliwość przyjazdu z osobą towarzyszącą, wykupienia dodatkowych noclegów, wyboru pokoju z osobną łazienką, itp.
 
 
Nie dajcie się długo namawiać...
Zostawicie “przypadkiem” otwarty komputer na tej stronie, może ukochany lub ukochana “zasugeruje się” i dostaniecie odjazdowy prezent pod choinkę ...
Może warto zaryzykować?
 
Przecież nikt, nie może zaprzeczyć, że już bardziej toskańsko być nie może :)

sobota, 8 grudnia 2012

Dwa w jednym, czyli słońce i śnieg w Toskanii !

No i doczekaliśmy się!
Nareszcie spadł śnieg.
 
Teraz tylko, zastanawiamy się ile się utrzyma?
Na zewnątrz jest plus 6 stopni. Nadzieję są marne...
Takiej okazji nie można przegapić! 
Wybraliśmy się całą rodziną na spacer. Ulepiliśmy nawet bałwana, tzn. Andrea z Sofią, bo ja biegałam za Anką.
Dla niej, tak naprawdę, to pierwszy "poważny" śnieg. Muszę dodać, że nie była specjalnie do niego przekonana. 
Serca ulepione przez Andrę były hitem poranka! Dziewczyny wpychały się z nimi nawet do samochodu :) 
 
 

 
 
 
Prawda, że Toskanii do twarzy ze śniegiem?

czwartek, 6 grudnia 2012

Z miłości do Toskanii

Miejsce, które chcę dziś opisać, po raz pierwszy odwiedziłam jakieś 5 lat temu.
Pojechałam tam, można powiedzieć, na przeszpiegi, aby na własne oczy, przekonać się czy faktycznie jest takie ładne, jak się o nim mówi. Wtedy jeszcze nie myślałam nawet, że kiedyś będziemy współpracować. Wracając do urody, tak, jest naprawdę bardzo ładne!
Agroturystyka, którą Wam przedstawię, położona jest w pobliżu miejscowości Serravalle Pistoiese (7,5 km od centrum Pistoi). W zasięgu ręki, od znaczących toskańskich miast takich jak Florencja, Pisa, Lukka, Prato czy chociażby uzdrowiskowe Montecatini Terme.
Posiadłość usytuowana jest bardzo malowniczo, na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na średniowieczne miasteczko, Serravalle Pistoiese. Dojazd jest trochę pod górkę, ale coś za coś!
  
Właściciele agroturystyki to małżeństwo z Lombardii. Toskania jak widać, potrafi omotać nie tylko obcokrajowców! No, ale nie ma się czemu dziwić. Tu jest wszystko, począwszy od pięknych miast i miasteczek, sztuki, poprzez zróżnicowany krajobraz czyli morze, góry, lasy, wspaniały śródziemnomorski klimat, wyborne wina, tradycyjną kuchnię, a przede wszystkim toskańską gościnność. Zostawili swoje dotychczasowe, chaotyczne życie w wielkim mieście i przenieśli się na toskańską wieś. Właścicielka jest również wykwalifikowanym przewodnikiem po Pistoi.
Główną atrakcją posiadłości, oprócz malowniczych krajobrazów, jest wiejski dom z polnego kamienia otoczony zewsząd drzewami oliwnymi. Dawno, dawno temu była to prawdopodobnie siedziba poczty – agroturystyka położona jest bowiem, przy starej drodze z Pistoi do Lukki. “Baby mówiły”, że nocował tu kiedyś sam Leonardo da Vinci! Nikt już tego jednak dokładnie nie pamięta... Chociaż stąd do Vinci (miasta narodzin Leonarda) jest faktycznie tylko kilkanaście kilometrów.




Budynek odnawiano przez lata, borykając się z wieloma przeciwnościami, głównie biurokratycznymi. Determinacja właścicieli zaowocowała. W odrestaurowanych średniowiecznych murach, stworzyli 6 apartamentów. Każdy z nich, podzielony został na sypialnię z łazienką oraz pokój dzienny z aneksem kuchennym. Zakazy i nakazy, nie pozwalały na zmiany w konstrukcji budynku (ze względu na jego historyczne znaczenie). To nic, że do jednej z łazienek trzeba wejść po trzech schodkach, ale za to, gdzie indziej mamy piękne okno z cegiełek (kiedyś była to prawdopodobnie stodoła). Gdyby nie sprzęt kuchenny, czy urządzenia klimatyzacyjne, zdawać by się mogło, że czas się zatrzymał. Wnętrza zdominował surowy kamień, drewno i terakota na podłodze. Nieosłonięte stropy, murowane kuchnie czy ciężkie kute łóżka nawiązują do stylu toskańskiego.




 Zajrzyjmy do sypialni, w garnki i do łazienek.







Widoki z okien, jedynie potwierdzają, że dziś, jak i wieki temu jest tu, tak samo. Jak okiem sięgnąć gaje oliwne, rzędy winorośli oraz wieża i ruiny zamku górujące nad Serravalle Pistoiese.





Podobno, mieli kiedyś turystów, rodaków zresztą, którzy po rozgoszczeniu się w apartamencie, wyszli na wieczorny spacer. Napotkanej przypadkiem właścicielce, współczuli, że przed nimi jeszcze tyle do zrobienia. Pili, jak się okazało, do surowych, kamiennych ścian! Jak widać są gusta i guściki, ale o tym się nie dyskutuje! My, Polacy, jesteśmy z kolei, nimi zachwyceni.

Świadomym wyborem gospodarzy jest brak telewizorów w apartamentach. Jak wakacje to wakacje! Jest oczywiście (nie przesadzajmy!) dostęp do internetu.
Na zewnątrz, do dyspozycji gości, jest również mały basen. W sam raz na ochłodzenie się. A później hop i na leżak, do słońca ! Prawdziwe wakacje under the sun of Tuscany!

Na terenie posiadłości nie ma restauracji, ale możliwe jest zorganizowanie kolacji na miejscu, oczywiście za opłatą.

Z oliwek, rosnących na posesji, produkowana jest oliwa. W przydomowym ogródku królują sezonowe warzywa, a żeby było jeszcze bardziej swojsko i wiejsko, to trzeba dorzucić do tego jeszcze kilka uli z pszczołami, które produkują pyszny miód!
A teraz, moja ulubiona rubryka, czyli szczegół w roli głównej!





Zdaje mi się, czy zaczynacie pakować walizki?

piątek, 16 listopada 2012

Oliwki i nie tylko

Zanim uzupełnię blog zaległymi wpisami, tak na szybko, chciałam się z Wami podzielić wrażeniami z mojej wczorajszej wyprawy. Celem była agroturystyka o której pisałam tutaj i tutaj.
Wybrałam się z wizytą do właścicieli, aby omówić szczegółowo warunki pobytu, dla grupy 12 osób, na czerwiec przyszłego roku.
Tak, tak ... o wakacjach trzeba już zacząć myśleć :)
 
Pogoda była piękna, taka utrzymuje się od 3 dni. Termometry wskazywały (każdy po swojemu), ale tak mniej więcej ok. 17 stopni.
 
Ja, po raz pierwszy, odwiedziłam to miejsce wczesną wiosną, następnie, kilka razy latem. Wczoraj miałam możliwość zobaczyć agroturystykę w słoneczny, jesienny dzień.

Doszłam do wniosku, iż każda pora roku podkreślała uroki tego miejsca, ale moim zdaniem, jesień je wyjątkowo uszlachetnia.






Panuje tu błoga cisza i spokój. Niektórzy jakby zamyśleni...

 ... o innych, nie można tego powiedzieć :)
Turystów właściwie już nie ma.  Podobno na weekend zapowiedziała się jedna zapóźniona para.

Widziałam jedynie kota, który zamiast delektować się promieniami słońca i wylegiwać się na ciepłych kamieniach, chodził za mną krok w krok!

Jeszcze kilka detali jakie uchwyciałm w przelocie:


W agroturystyce, zbiór oliwek dobiega końca.

Nie jest to łatwa praca. Tym bardziej, że pogoda jest zmienna. Raz słońce i miłe ciepełko, a czasami wiatr i przeszywające zimno! Podobno liście, poruszane przez wiatr lub zbierających, potrafią zasłonić oliwki, tak, że niezauważone, zostają na gałęziach. Nic dziwnego, są przecież malutkie. Po każdym dniu pracy, Właściciel, z koszykiem w ręku, chodzi od drzewka do drzewka. Tylko przedwczoraj, z tych pozostawionych, uzbierał prawie 3 kg! 
Ten rok, podobno, nie należał do udanych, chociaż sądząc po ilości skrzynek, wypełnionych po brzegi, według mnie jest całkiem nieźle.

To oczywiście nie byłe jedyne skrzynki i oczywiście nie pierwszy transport. Oliwki przewożone są do frantoio, czyli miejsca, gdzie tłoczona jest oliwa. W  skrzynkach wymieszane są zielone z czarnymi, bo podobno w tłoczeniu, to nie ma znaczenia. Nie znam się na tym, więc nie pozostaje mi nic innego jak zaufać opowiadającemu.
Oliwki są piękne. Nie mogłam się oprzeć pokusie, żeby nie zanurzyć w nich dłoni. Były zimne i jędrne. Trochę jakby stawiały opór przy “grzebaniu”, ale kto by nie stawiał, skoro ja, majstrowałam przy nich dobre 20 minut !!!


Pospacerowałam jeszcze po okolicy, zjadłam przepyszny obiad w świetnym towarzystwie, dobiłam targu odnośnie przyszłego sezonu , nasłuchałam się od właścicieli superlatyw na temat polskich turystów, których do nich wysłałam. Cytuję: To nie są zwykli turyści, Polacy są bardzo kulturalni, inteligentni, oczytani, znają języki i są zawsze uśmiechnięci. To turyści z klasą! Cieszę się bardzo, bo muszę dodać, że o innych narodowościach już tak nie mówili :)

Wróciłam do domu, a właściwie do mieszkania.
O widokach, szeleście suchych liści pod nogami i ciszy jak tam, mogę jedynie pomarzyć ...
A długowłosa dziewczyna, bez względu na porę roku, wypatruje turystów...

Aha, wygadałam się, że w Polsce pączki robi się między innymi z nadzieniem z płatków róży. Właścicielka koniecznie chce przepis na taką konfiturę, czy możecie mnie poratować?
Ja nie mam o tym bladego pojęcia. Mogłabym poszukać w necie, ale ja chcę jej dać sprawdzony przepis. Z góry  Wam dziękuję !

A poniżej, z dedykacją dla Wszystkich Pań, tabliczka jaka wisi
w kuchni w agroturystyce gdzie nomen omen "króluje" żona właściciela :)


Królowe, nie gotują !