wtorek, 21 maja 2013

Dzwoneczki, dzwony, dzwonnice. Bram do nieba okiennice.


Po niezłej rozgrzewce jaką było wejście na dzwonnicę kościelną w  San Pantaleo, nabrałam ochoty na coś wyższego! Doszłam do wniosku, że zaplanowany cykl wpisów o Toskanii widzianej z góry, powinnam rozpocząć od swojego miasta, Pistoi. Jakby nie patrzył jest ona najbliższa mojemu sercu! Poza tym jest naprawdę piękna. Wściekam się za każdym razem jak sobie przypomnę co napisano o Pistoi w przewodniku National Geographic - Florencja i Toskania: “Pistoia to duże miasto w nieszczególnie ciekawej okolicy między Florencją a Lukką. Obiektywnie rzecz biorąc - nie według standardów toskańskich - jest ono całkiem interesujące” Całkiem??? Zobaczycie zreszą sami. Ci którzy tu trafili są pod wrażeniem!

Nie mam zamiaru opisywać Wam Pistoi, bo nie tym się zajmuję :), ale przynajmniej pokażę Wam jaka jest, widziana z górującej nad jej czerwonymi dachami dzwonnicy.
 
Campanile znajduje się po lewej stronie od wejścia do katedry Św. Zenona. Dolna część dzwonnicy z charakterystycznymi biforiami pochodzi z XII wieku, wyższa, ażurowa część została dobudowana między XIV a XVI wiekiem. Oprócz tego, była wielokrotnie odbudowywana ze względu na częste trzęsienia ziemi, które nawiedzały miasto w późnym Średniowieczu. Obecnie ma 67 metrów wysokości.



 

 
Wejście na dzwonnicę jest "przyjemne", prowadzą na nią 224 kamienne schodki. Na pewno, w niektórych momentach, bardzo przydała się poręcz ze sznurka, solidnie przymocowana do ściany.




 

Na dzwonnicę wchodziłam sama. Andrea z Sofią był już tam jakieś dwa lata temu podczas gdy ja pilnowałam malutkiej wówczas Ani. Obecnie wejście z Anią byłoby niemożliwe. Chociaż znając jej zamiłowanie do dzwonów na pewno nie pogardziłaby oglądaniem ich z bliska.



Oni obserwowali mnie z dołu,a ja ich z góry.



Przyznam szczerze, że trochę się bałam wyglądać, szczególnie z najwyższej kondygnacji. Normalnie nie można tam teraz wchodzić, ale Serena zrobiła dla mnie wyjątek i podniosła na chwilę siatkę zabezpieczającą do góry. Została tam zamontowana kilka lat temu, po tym jak trafiali się śmiałkowie, a raczej głupcy (!), którzy dla bardziej wymyślnych ujęć, byli gotowi usiąść czy nawet stanąć na krawędzi... 

Ja, żeby zrobić to zdjęcię wyciągnęłam jedynie drżącą rękę z aparatem...


Na jednej z kondygnacji uwiły sobie gniazdo gołębie. Zdaje się, że jest cały czas zamieszkane, ponieważ "dzwonniczka" Serena, która wspina się na wieżę jakieś 3 - 4 razy dziennie, powiedziała, że kilka tygodni temu były tam jedynie 2 jajka. Gniazdo nie należy do najładniejszych i nie dość, że położone na trasie przelotowej to jeszcze brud i resztki po jakiejś imprezie :)



A teraz Pistoia w całej swojej krasie:


















  
Pokręciliśmy się jeszcze po Piazza del Duomo. Nie mogło się obejść bez dokarmiania gołębi.




Karnawał trwał wówczas na całego. Plac usłany był konfetti:

 


Do domu wracaliśmy via Stracceria, która prowadzi do Piazza della Sala.
Jak widać na zdjęciu poniżej, zachowały się jeszcze kamienne lady średniowiecznych sklepików:


A na jednej z kamienic otwory, których nigdy wcześniej nie widziałam !? Są to skrzynki pocztowe sprzed wieków. Teraz jestem taka mądra bo wiem to dzięki przewodniczce, która przechodziła właśnie z grupą turystów.


Jak widać, na zdjęciu, widnieje napis Firenze, ale jest i Pistoia, co oznacza, że obowiązywał już wtedy podział na listy miejcowe i inne. Otwory mają taki kształt ponieważ listy zwijane były w rulony.


Na Piazza della Sala, nowopowstały sklepik  z alimentari czyli artykułami spożywczymi, kusił nas wielkim wyborem serów. My kupiliśmy polecany nam przez sprzedawcę kawałek pecorino (sera owczego). Kiedy wróciliśmy do domu, w bardzo zaawansowanej już porze obiadowej, Andrea stanął natychmiast za fajerkami. Przygotował potrawę z serii "zupa na gwoździu" czyli coś z niczego. Tym razem było to risotto z cebulką dymką. Absolutny przepis autorski Andrei. Zamiast klasycznego parmeazanu, posypaliśmy gotowe danie TYM właśnie serem. Ludzie, mili państwo, nawet nie będę się porywać na opisanie tego smaku! Nie znam takich słów... Nazwy sera zreszą też!!! Dowiem się, dobrze, że mam blisko :)






Na dzwonnicę można wejść od marca do grudnia każdego dnia oprócz poniedziałków w godzinach od 10.00 do 13.00, a po przerwie obiadowej od 15.00 do 18.00.

Cena biletu to 6 Euro. Przy grupach powyżej 12 osób, bilet kosztuje 4,5 Euro. Bilety do kupienia w kasie w  Baptysterium.

piątek, 10 maja 2013

Mak - majowy król

Po bardzo dłuuuugim weekendzie majowym i mojej notorycznej absencji, nareszcie rodzina w komplecie. Wszyscy razem wybraliśmy się na zasłużony spacer. Akurat słońca było jak na lekarstwo, ale może to i lepiej? Zdajemy sobie sprawę, że już wkrótce zaczną się upały i będzięmy tęsknić choćby za kilkoma kroplami deszczu.


Ania miała bardzo sprecyzowaną zachciankę - chciała zobaczyć i usłyszeć żaby! Żaby, żaby...gdzie ja je słyszałam??? Wybór padł na nasze ulubione miejsce, bo nie mieliśmy wątpliwości, że tam właśnie je spotkamy.

Ja, jak każdego zresztą roku, uległam urokowi maków. Są wszędzie, a już na pewno tam gdzie się ich nikt nie spodziewa. Są wyjątkowe! Mam do nich słabość już od dziecka... W dzieciństwie byłam nawet przebrana za Makową Panienkę (pisałam o tym na FB). Z tym, że nie pamiętam czy był to świadomy wybór czy może akurat pomysł mojej babci.

Maki (każde ze zdjęć przedstawia inny mak):

 
  


 

  


 Były oczywiście i inne roślinki:
 

Były też i takie kwiatki :)

Jak się okazało nie tylko my spacerowaliśmy. Wypełzły ślimaki, pluskały się rybki i wygrzewała się jaszczurka.


Żab jakoś nie było słychać, ale jak można sądzić za chwilę się wszystko zmieni!!! Nie widziałam jeszcze nigdy w życiu tylu kijanek! Były już spore i beztrosko pławiły się w krystalicznej wodzie, przepływającego przez posesję strumyka.


A ja oczy cieszyłam takimi obrazkami:



No cóż, żabie dzieci są, ale żab nie ma! Czas wracać do domu. Nagle, tuż przy bramie wyjazdowej, od strony maleńkiego stawu pokrytego gęstą rzęsą, rozległ się rechot! Anka i Zosia nasatwiły uszu i nie mogły nacieszyć się tym dźwiękiem. Napięcie rosło. Dopóki siedzieliśmy w samochodzie, dopóty żaby rechotałyTrzaśnięcie drzwiami przerwało koncert. Rozpierzchły się każda w swoją stronę, a raczej do swojej kryjówki... Wstydliwe artystki. Zdjęć brak :(


A wracając do weekendu majowego.
Po 20 latach (!!!), aż na toskańskiej ziemi, spotkałam się ze swoją licealną przyjaciółką i moją imienniczką Asią Ć. Spotkanie było wyjątkowo udane, bo oprócz "odnalezionej" starej przyjaźni, poznałam również jej wspaniałych znajomych! Oprócz tego, miałam okazję napić się prosecco w towarzystwie przesympatycznej Pani Doroty z mężem i ochłodzić się przy coli razem z wyjątkowymi Agnieszką, Jackiem i Hanią! 

Do znudzenia będę powtarzała jak ja lubię swoją pracę!
Wiem, że nigdzie indziej nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi. 

Teraz oddaję się przygotowaniom na przyjazd dwóch grup i ślubu Ewy, który odbędzie się już za 2 tygodnie!!! 
Ewa, co Ty na to???