wtorek, 7 lipca 2015

Elisa & Co. - czyli relacja z VII edycji warsztatów kulinarnych w Toskanii

Od wiosennych warsztatów kulinarnych minęły już dwa miesiące. Czas zwariował.
Zaniedbuję się w uzupełnianiu bloga, ale jak wiecie nie to jest dla mnie priorytetem. Oprócz standardowych zapytań o noclegi i odpowiedzi na nie (chociaż dla mnie żadne nie jest standardowe, bo każde zapytanie traktuję bardzo indywidulanie) moje dni wypałniały przygotowania do dwóch ślubów. Jednej uroczystości cywilnej, a drugiej kościelnej. Dodam, że następne dwa jeszcze przede mną. Do tego czasu mam nadzieję opisać chociaż warsztaty o które się dopytujecie. 
Warsztaty, z każdym sezonem, cieszą coraz większą popularnością. Weszły już one na stałe zarówno do wiosennego jak i jesiennego programu VisiToscana. Nie ukrywam, że nie tylko Wy czekacie na kolejne edycje. Moi domownicy również. Mama, czyli ja, z każdego kursu przynosi zawsze inspirujące przepisy !
Tym razem utworzyła się wybitnie żeńska grupa: dominowały panie z Koszalina (Ewa, Magda, Honorata i Bodzia), tradycyjnie już silna grupa z Wrocławia (Beata i Ania) oraz Ewa z Niemiec ! Gościnnie pojawiła się również Agnieszka, dziennikarka STYL.pl z Krakowa.

Ku mojej ogromnej uciesze dwie z pań były już uczestniczkami poprzednich edycji. Dodam, że dla Beaty był to trzeci, a dla Ewy drugi raz. Jestem z tego powodu wręcz dumna ! Bo czy może coś dać organizatorowi więcej satysfakcji jeśli nie Klient, który powraca ? I to z taką częstotliowścią ?

 
Warsztaty odbywały się zgodnie z programem, który ze względów organizacyjnych musiałam ustalić już na kilka miesięcy wcześniej. Musicie mi uwierzyć, że nie jest tak łatwo znaleźć okienko w wypełnionym po brzegi kalendarzu Dario czy Gino, którzy zapisy na swoje grupy przyjmują już nawet z rocznym wyprzedzeniem ! Oczywiście miałam różne wyjścia awaryjne, tak na wszelki wypadek, ale na szczęście nie musiałam z nich korzysztać. Pomysły skrzętnie zatrzymam dla siebie i wykorzystam w przyszłości.
Jak zwykle zaczęliśmy od kolacji w agroturystyce. Andrea zaproponował, że odwiezie mnie na miejsce. Tym samym nie musiałam ograniczać się w jakichkolwiek degustacjach, cokolwiek by to znaczyło :) Dania serwowane podczas kolacji dają mniej wiecej wyobrażenie o tym co czeka uczestników kursu podczas najbliższych lekcji. Ponieważ znam już tamtejsze smaki i dania, świetnie się bawię przysłuchując się Waszym roważaniom na temat tego co akurat spożywacie. Każde z dań jesteście w stanie rozłożyć na atomy. Nie wiem jak to robicie, ale czasami mam wrażenie, że blefujecie mówiąc, że zupełnie nie znacie się na kuchni i gotowaniu !

Gdybym przyjechała sama samochodem, to zrobiłabym jakieś zdjęcie :)
Tydzień zaczęliśmy od zwiedzania Florencji z niezawodną Anią Młotkowską, licencjonowanym przewodnikiem. Do dziś , nie wiem jak jej się udało, ale namówiła uczestniczki na skosztowanie sztandarowego florenckiego dania czyli lampredotto (krowiego żołądka) i trippa alla fiorentina (flaków wołowych). Dziewczyny były naprawdę dzielne ! Mało tego, są również takie, które mają zamiar ten wyczyn powtórzyć.
Ale tak naprawdę Ania, podbiła serca dziewczyn wizytą w Officina Profumo - Farmaceutica di Santa Maria Novella. Tu, wszystkie zaopatrzyły się w różnego rodzaju perfumy, pachnidła,  pot pourri, mydełka, maści, pastylki na wątrobę, przeziębienia...itd., ale również dowiedziały się wielu ciekawych informacji na temat historii miejsca.
 
 
Flaszki, butelki, buteleczki... wybór jest naprawdę trudny :)

Po trzygodzinnym spacerze i udanych zakupach, nareszcie mogłyśmy przysiąść na zasłużone aperitivo.



Zmęczone, ale pachnące wróciłyśmy do agrotuystyki. Musiałyśmy nabrać sił przed degustacją, która czekała nas następnego dnia.
Pogoda i tym razem była po naszej stronie. Zdaje się, że w Toskanii nie może być inaczej.
Podczas pierwszej z programowych degustacji wina w Chianti, żar lał się z nieba. Wytchnienie znalazłyśmy w zamkowych piwnicach, a jeśli dodam, że wypełnionych po brzegi beczkami i baryłakmi wyśmienitego rosso to czego chcieć więcej ?







 


Nie zapomnijmy, że po zwiedzaniu czekał na nas pyszny obiad połączony z degustacją. Miałyśmy okazję skosztować ich najlepszych win, vinsanto, grappy i octu balsamicznego oczywiście w połączeniu z wyśmienitą kuchnią toskańską. Tam, jak nigdzie indziej, zajadam się soprassata czyli salcesonem włoskim (tu podają go oprószony skórką cytrynową) ! Tak, tak. Powiecie, że żadna ze mnie znawczyni i po 11 latach mieszkania w Toskanii niczego się nie nauczyłam. Zapewniam Was jednak, że wiem co mówię. Mam na to świadków ! Dziewczyny to potwierdzą.

Po obiedzie, najedzone i opite jak bąki, pojechałyśmy jeszcze do Greve in Chianti.




 
"Torso alato" (Uskrzydlony tors) - rzeźba w brązie Igora Mitoraja na Piazza Matteotti
 
Uczestniczki starym zwyczajem, zaopatrzyły się w lokalne specjały w Antica Macelleria Falorni.



W bistro, u tegoż samego rzeźnika, jedna z dziewczyn, wpadła na pomysł kupienia lodów o przedziwnych smakach. Chyba uległam grupowej histerii, bo sama na pewno nie skosztowałabym lodów o smaku mozzarelli z prosciutto toscano czy gruszkowego z pecorino i miodem. A przecież to jak najbardziej powszechne połączenia w Toskanii. Dziś już wiem i mówię: dajcie się czasami ponieść emocjom, zaufajcie kreatorom smaków. Lodziarze, to też artyści !

 
Nie mogłyśmy sobie odmówić poszperania po ceramicznym Eldorado, u najbardziej znanego w okolicy, producenta cotto, Chiti. Szkoda, że łapę na jego wyrobach podobno położył komornik.  W pięknych donicach i amforach swoje pajęczyny utkały pająki. Przez opustoszałe podwórze, jak na westernach, przemieszczał się wraz z podmuchem wiatru, skłębiony w wielkie kule, biały puch, który opadł z topoli. Jak widać w Toskanii nie wszystkim żyje się jak w raju.


Kolejny dzień zapowiadał się równie obiecująco, znowu kierunek Chianti. Tym razem Castellina i spotkanie z Dario Castagno. Nie ma co ukrywać, że niektóre z dziewczyny miały lekką tremę, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Tak naprawdę, bardziej zdenerwowani powinniśmy być Dario i ja, ponieważ był to nasz debiut ! On, pierwszy raz miał przemawiać do turystów w ojczystym języku, a ja miałam być jego tłumaczem. Bardzo nie lubię siebie w tej roli, ale Dario mówił tak w y r a ź n i e, że właściwie nawet osoby nie znające języka włoskiego nie miały problemu z jego zrozumieniem. Poza tym, ja, po łyku Chianti, miałam jakby to powiedzieć... większy zasób słów i z miejsca nabyłam zdolności tłumacza konsekutywnego (a przynajmniej tak mi się wydawało) !


Dario na początek, oprowadził nas po miejscu w którym się spotkaliśmy.

 

 
 
Następnie, poszerzył nam horyzonty na temat geografii i historii, głównie regionu Chianti, a z każdym kieliszkiem wybornego wina, wlewał w nas ciekawostki na temat rdzennych mieszkańców, tradycji i kuchni toskańskiej. Jestem jemu niezmiernie wdzięczna, że nie zagłębiał się w procesy produkcji wina i oszczędził mi słownictwa z zakresu jego produkcji. Nie wspomniał ani słowem o polifenolach, doskonałej garbnikowatości, marglach czy wonnych fiołkach... Najzwyczajniej w świecie usadził nas wygodnie pod kasztanem (zdaje się, że kasztanem) i opowiadał o swoich młodzieńczych wyprawach śladami Etrusków czy "dzikim" zasiedlaniom opustoszałych gospodarstw chłopskich.  Wytłumaczył nam dlaczego, a właściwie, że bez powodu, mieszkańcy Sieny i Florencji nie tolerują Pizańczyków, skąd wziął się symbol koguta na butelkach Chianti Classico... itd.


Wspólnie zjedliśmy obiad, a deser, którym zostaliśmy poczęstowani stał się przebojem warsztatów ! Wprawdzie torta caprese nie jest toskańskim specjałem, ale następnego dnia był już rozłożony na czynniki pierwsze i przygotowany.
Na koniec nie mogło się obejść bez autografów (dobrze, że zachowawczo sprowadziłam z Polski egzemplarz książki Dario "Za dużo wina Toskanii" dla każdej z uczestniczek kursu) i pamiątkowego zdjęcia.

 

 
 
 
No, ale skupmy się na gotowaniu, bo przecież (między innymi) po to, spotkałyśmy się w Toskanii :)
Lekcje jak zwykle odbywały się popołudniami, tak żebyście rano mogły sobie gdzieś pojechać, a wieczorem, po zajęciach, zostać już na kolacji.

Elisa od kilku miesięcy ma do pomocy przesympatycznego kucharza Alberto, który porzucił dla niej miejsce w jednej z renomowanych restauracji w Pistoi. Alberto z miejsca podbił serca uczestniczek. Jest niezwykle skupiony, bardzo dokładny, a jego główną zaletą, a zarazem wadą (nie wiem jak jest to możliwe, a jednak!) jest fakt, że nie zmarnuje nawet okruszka. A nam, gromadzie chętnej do wylizywania misek po surowych ciastach i patelni po sosach, było to nie w smak !
Tak się złożyło, że w czasie trwania kursu, do agroturystyki przyjechały również kuzynki Elizy z Apuglii. Wytłumaczyły nam co zrobić żeby ciasto na pizzę się „nie denerwowało” i jakie są nalepsze metody na rozpoznanie świeżych muli. Oprócz sprawdzonych z pokolenia na pokolenie przepisów na owoce morza i ryby (ojcowie obydwu byli rybakami) dostarczyli nam kilku godzin świetnej rozrywki. Każda z nas jest teraz w stanie rozpoznać świeże owoce morza, ugotować w odpowiedni sposób ośmiornicę, bez uszczerbku na zdrowiu otworzyć mule i wyczyścić krewetki.
 
Nauczyły nas najwspanialszej focacci pod słońcem. Z czarnymi oliwkami, pomidorkami, i taką ilością cebuli..., ale co tam !


Sałatką z ośmiornicy, podbiły serca uczestniczek !


Moje drogie panie przygotowały min. takie smakołyki. Wszystko odbywało się w kolejności: słuchać, notować, przygotować, zjeść !
 







 





 
Tematem przewodnim tej edycji była toskańska kuchnia renesansowa i tzw. cucina povera.
Zrobiłyśmy min. słynne peposo, które serwował swoim robotnikom Filippo Brunelleschi podczas wznoszenia kopuły nad katedrą Santa Maria del Fiore we Florencji. Pan cotto z karczochami, pappa al pomodoro - jednym słowem sprawdzone smakołyki lub mniej znane dania.

Ci z Was, którzy interesują się kuchnią toskańską wiedzą, że ma ona to do siebie, że jej podstawą są proste potrawy, ale wcale nie jest to kuchnia uboga. Owszem trudne czasy, słabe zbiory, klęski żywiołowe, a przede wszystkim ciężkie lata powojenne, zmusiły mieszkańców Toskanii (głównie z małych miejscowości) do wykorzystywania tego co mieli pod ręką. A skoro jesteśmy we Włoszech, to pasta musi być,  nawet troszkę oszukana.  Alberto zaprezentował uczestniczkom testaroli con pesto danie, którego korzenie sięgają jeszcze antycznego Rzymu, a w Toskanii do dziś są przysmakiem w okolicach Pietrasanta i Massa Carrara. Do pesto zamiast orzeszków piniowych użył migdałów. Jak widać w kuchni toskańskiej kreatywność/innowacyjność doskonale łączy się z tradycją. Wykonanie tego dania jest niezwykle proste, a efekt zaskakujący, chociaż wzrokowcy tego nie docenią, ale amatorzy slow food na pewno !


Musicie mi wybaczyć, ale nie jestem w stanie zrobić ładnych zdjęć niefotogenicznym daniom. Mimo całej swojej brzydoty, są pyszne !
Warsztaty bez bomboloni ? Nie ma takiej opcji :)

 

Wersja bezkaloryczna !

Wersja kaloryczna :)

Mało toskańskie, ale na warsztatach jest też prosecco, ale to temat rzeka ... :)))

Zbieżność imion przypadkowa.




W piątek, nasze plany na moment uległy zmianom, ale mimo wszystko zrobiłyśmy zakupy na lokalnym ryneczku.



Plany chciała zepsuć nam, nie kto inny, bo pogoda, ale nie dałyśmy się ! Po ulewnym deszczu pojechałyśmy do Pistoi. Ewa i Agnieszka weszły  nawet na dzwonnicę.



 
Po długim spacerze uliczkami miasta, nie mogłyśmy w to wierzyć, ale ... zgłodniałyśmy ! A gdzie zjeść w Pistoi jak nie w La Locanda del Capitano del Popolo w pobliżu Piazza della Sala ? Tam, zadba o Was sam właściciel - Checco.



Na kolacji pożegnalnej, jak przystało na warsztaty kulinarne, dyplomy zostały podane na talerzu !


W sobotę rano, wszystkie rozjechały się do domów. Z tym, że zdążyły zaplanować mi wiosnę 2016 !
Niniejszym ogłaszam, że wiosenne warsztaty kulinarne w przyszłym roku, odbędą się w dniach od 21 do 28 maja. Mam jeszcze 2, no może 3 wolne miejsca :) Bo 5 z nich powraca ! *

O najbliższej edycji, jesiennej już wkrótce. Chociaż uprzedzam, że z miejscami cienko ... Bo jak sami widzicie zanim ogłoszę, to już wszystko wysprzedam.


*I teraz zaczynam się poważnie zastanawiać czy to naprawdę czar Toskanii, jej doskonałej kuchni, magicznego miejsca, wyśmienitego wina, obłędnych widoków, przystojnych Włochów, a może ... to jednak trochę i mojej w tym zasługi ?