Postanowiliśmy kontynuować, naszą rodzinną tradycję i 1 stycznia pojechać nad
morze. Prognozy pogody, na wtorek, nie były po naszej stronie, a ponieważ w sylwestra, przed południem, mieliśmy zapowiedzianą wizytę
przyjaciółki Sofii, wyjazd został wyznaczony na niedzielę. Pogoda była wymarzona
na zimowy spacer, tym bardziej nad morzem...
Termometr na pobliskim supermarkecie, wskazywał 19 stopni! Po zaledwie 45
minutach jazdy, byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy tuż przy wejściu na plażę. W
lecie, królestwo za taką miejscówkę!
Morze zimą jest piękne!
To co zobaczyliśmy po dobiciu na plażę, dosłownie mnie zamurowało! Miałam wrażenie, że jestem na planie filmu katastroficznego z serii
the day after... Plaża była pokryta “skarbami” wyrzuconymi przez morze
w ciągu minionych miesięcy. Biorąc pod uwagę, że ostatnio wiały silne wiatry i
niejednokrotnie Toskanię nawiedziła powódź, plaża wyglądała mniej więcej
tak:
Cisza i spokój, gdzieniegdzie wijący się dym z ogniska, bawiące się w tym
pobojowisku dzieci oraz sklecone na szybko szałasy, nadawały temu miejscu
surrealistycznego wymiaru.
Mnie na początku przeszedł dreszcz. Często zdarza się nam jeździć zimą nad
morze. Owszem, widzieliśmy głównie, konary drzew czy wysuszone raki wyrzucone na brzeg, ale
wczorajszy widok rozłożył na łopatki moje najśmielsze wyobrażenia. Dzieci, nie
tylko nasze, z wielką radością przyjęły ten “dar” natury! Zabawom nie było
końca, a do zabawy jak możecie zobaczyć poniżej, przydało się właściwie
wszystko.
Była też chwila na odpoczynek i zadumę...
Na plaży spacerowało mnóstwo ludzi. Licznie wyszli cieszyć się tak piękną
pogodą. Nawet z daleka było widać, że parking zapełnia się. Niektórzy urządzili
sobie najprawdziwszy piknik, ktoś inny wędkował, bardziej odważny sunął na skuterze wodnym,
jeszcze inny surfował w przestworzach czy jeździł konno.
Najwięcej było amatorów
(w tym my) zbierania drewna wszelakiego kształtu. Im bardziej wygięte i wylizane przez
morze, tym ciekawsze. Z każdym wrzucanym do koszyka kawałkiem, zadawaliśmy sobie
pytanie, po co, do czego, co z tego zrobimy...tak uzbierało się pół bagażnika!
Wieczory są nadal długie, coś wymyślimy :) W ubiegłym roku, Andrea zrobił
podstawki a la tratwy pod drzewka bonsai, na balkon. Najważniejsze, że jest :)
Nie byliśmy w tych łowach odosobnieni. Powiem więcej, my właściwie NIC nie
zebraliśmy. Ludzie wychodzili z naręczami gałązek różnej wielkości, ale i z całymi konarami. Słyszeliśmy jak córka
prosiła tatusia, żeby mogła zabrać jeszcze jeden, pokaźnych rozmiarów, pniak. Na co tata odpowiedział: przecież wiesz, że ja zabrałbym dwa razy
więcej, ale mama wygoni nas , jak wrócimy z tym wszystkim do domu!
Plaża tętniła życiem, zapomnianym od miesięcy. Niby ta sama, a zupełnie
inna. A morze niezmienne jest...
Wyrzuca na brzeg wszystko, nie tylko puszki, butelki, opony, buty czy rury... Można znaleźć też miłe dla oka, głównie naturalne, drobiazgi:
Jest też i Koziołek Matołek i korpus i poroże innego kopytnego, jest pędzel z "naturalnego włosia" i konar wysadzany kamieniami, no i ta kępa zielni :) |
Nie wiem kto był autorem dzieła powyżej, ale wiem, że pozostawił po sobie nie tylko martwą naturę, ale i kupę śmieci!!! Lalki oczywiście narobiły sporo zamieszania u najmłodszej z naszej rodziny...
|
Warto jest zajrzeć do nas zimą. Niby nic się nie dzieje, ale Toskania to Toskania :)
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!