czwartek, 5 grudnia 2013

Toskańskie Zakopane

Póki nie zacznę mieć czarnych dziur, bo ciekawych miejsc wartych opisania jest proporcjonalnie więcej niż wolnego czasu, opowiem gdzie wybraliśmy się w ostatni weekend sierpnia. Skorzystaliśmy z zaproszenia jednego z hoteli w miasteczku Abetone. Abetone to jest właśnie takie toskańskie Zakopane. Małe, ale bardzo malowniczo położone miasteczko w Apenninach. Miejsce do którego zimą przybywają amatorzy białego szaleństwa. Nie tylko z Pistoi, Florencji czy Pisy, ale również z Rzymu, a nawet z Irlandii (dzięki bezpośredniemu połączeniu lotniczemu z Florencją). Przymierzaliśmy się do odwiedzenia tego miejsca już bardzo długo, ale kręta droga prowadząca na szczyt, zawsze nas odstraszała. Szczególnie młodsze pokolenie. Robiliśmy już krótsze wypady jak np. ten do wiszącego mostu, o którym pisałam w sierpniu, ale na sam szczyt nigdy nie dotarliśmy.
Tym razem panujące w mieście upały pomogły nam w podjęciu decyzji. W górach szukaliśmy odrobiny chłodu.
 
Z domu wyruszyliśmy już o świcie. Odległość z Pistoi do Abetone to 52 km. W linii prostej to właściwie żadna odległość, ale pod górkę i z zakrętami dłuuuuży się w nieskończoność :) Zatrzymaliśmy się w sumie dwa razy. Raz na szybkie śniadanie w przydrożnym barze i raz na podziwianie widoków. Chcieliśmy dać dziewczynom możliwość odpoczęcia od monotonii zakrętów.
Na miejsce dotarliśmy ok. godziny 10.00. Najpierw zapoznaliśmy się z dyrektorem hotelu, który oprowadził nas po obiekcie. Jak się okazało dopiero na miejscu, sezon letni zakończył się dzień wcześniej. Wszystko w hotelu było już nieczynne...bar, restauracja, spa, basen... Ja wolę oglądać takie miejsca tętniące życiem i nie ma co ukrywać, trochę się wkurzyłam, bo skoro dowlokłam się na samą górę to chciałam sobie pooglądać! No nic, trudno. Mam zamiar jeszcze tam wrócić. Tym bardziej, że teraz wiem iż jest warto !
Po drobiazgowej “inspekcji” naszego apartamentu (dziewczyny, szczególnie Ania, nie przepuszczą najmniejszej szufladki i szafeczki) poszliśmy na spacer.
Na pierwszy ogień poszła ovovia czyli kolejka linowa Określenie pochodzi od słowa uovo co po włosku znaczy jajko. Na upartego, faktycznie wagonik zaczyna przypominać kształtem jajko :)
Dodam, że miasteczko Abetone położone jest na wysokości 1388 m n.p.m., a my mieliśmy wjechać na Monte Gomito na wysokość 1892 m n.p.m.. Czuć, że jesteśmy na stokach narciarskich, nawet jeśli jeszcze nie w pełni sezonu.


Graffiti na murze jednego z budynków przy kolejce linowej.


W pełni gotowości !
A teraz szybkie rozeznanie w terenie:


Wjeżdża się powoli, w sam raz, aby móc nacieszyć oczy pięknymi widokami. Pogoda była wprost wymarzona na taką wyprawę. 




 
Po dotarciu na szczyt, mimo iż jesteśmy jeszcze na grubo przed rozpoczęciem sezonu narciarskiego da się odczuć, że tu wiodą prym sporty zimowe. Udało mi się uchwycić tylko te dwa detale, bo wagoniki zawracały i oczywiście nie można było stać w miejscu, a jedynie szybko przechodzić.
 


 
Tuż za rogiem czekały na nas takie widoki. A wszystko było jeszcze bardziej malownicze dzięki temu, że słońce raz wychodziło zza chmur, a raz się za nimi chowało.
 




Abetone widziane z Monte Gomito











Ja bardzo lubię góry, są piękne o każdej porze roku, a jednak inne. Budzą respekt, ale jednocześnie przyciągają. Czasami nas przerażają, ale pokonanie swoich słabości i zdobycie chociażby przeciętnego szczytu daje nam niesamowitą satysfakcję. Zaskakują nas zmiennością krajobrazu, a roślinność, jej barwy, wielkie otwarte przestrzenie i wszechobecna cisza sprawiają, że można się w nich zatracić.

Aż wstyd się przyznać, ale ja nawet nie miałam nart na nogach. Kilka razy "pochodziłam" po górach, nawet całkiem wysokich, ale tak naprawdę to odkryłam je dopiero jako dorosła już panna. No i do tych nart nie było mnie już chyba komu przekonać. Owszem, bywałam w górach nawet podczas trwania sezonu narciarskiego, ale od nart stroniłam. Ja wolałam opalać się na tarasie schroniska z kubkiem grzańca w ręku:)
 
Wracając do naszej wycieczki... Naszą przygodę z górami zaczęliśmy od wspinaczki do upatrzonego już z daleka wielkiego krzyża.
 

Po drodze zauważyliśmy skrzyneczkę przymocowaną do skały. Byłam pewna, że jest w niej stempel, tak jak w wielu miejscach na szczytach górskich w Polsce. Nieźle się zdziwiłam kiedy po otwarciu zobaczyłam mnóstwo odręcznie napisanych karteczek. Nie znam ich treści, bo nie czytałam, ale mogę sobie wyobrazić. Zamknęłam ją z powrotem, żeby nagły podmuch wiatru niczego ze sobą nie zabrał.  



No i dotarliśmy pod krzyż. Kolejne 300 metrów wyżej !


Stamtąd stacja kolejki linowej i schronisko prezentowały się wprost kosmicznie.



Jednak moje oczy przyciągnął ten oto widok:

 

  



Nie mogłam napatrzeć się na ten obrazek! Jego surowość i dominacja nad doliną mnie oczarowały! Pierwsze skojarzenie jakie mi przyszło do głowy do Skyfall z ostatniego Jamesa Bonda.

Po powrocie do domu zaczęłam szperać tu i tam. Zwróciłam się nawet o pomoc do Elisabetty z biura informacji turystycznej w Abetone. Zasypała mnie bardzo cennymi informacjami i weszłam w posiadanie wyjątkowych dokumentów.
Jak się okazuje budynek jest jedynie częścią wielkiego, a nigdy niedokończonego projektu Lapo Farinati degli Umberti. Był on wielkim budowniczym w obrębie pisojeńskich gór, ale przede wszystkim ich miłośnikiem.  Nie ma co ukrywać, że największe jego projekty powstały w latach faszyzmu we Włoszech, ideologii, której był zagorzałym zwolennikiem. Do tego stopnia, że w obfotografowanej przeze mnie Val di Luce (do lat 70 Valle delle Pozze) miał szalony pomysł stworzenia wielkiej latarni, której światło rzucane na górskie zbocza miało układać się w napis dux, duce czyli wódz. Skończyło się jedynie na projektach. Co niektórzy przypisują właśnie Lapo Farinati, powstanie powiatu Abetone, bo powstał on właśnie w latach jego najbardziej płodnego okresu, z ziem zabranych w częściach powiatowi Cutigliano i Fiumalbo. 


Projekt ing. Farinati
Jeśli chodzi o budynek z moich zdjęć, to został on zbudowany w 1936 roku. Miał stanowić część nowoczesnego kurortu ze wszystkimi wówczas istniejącymi wygodami: hotelem o najwyższym standardzie, restauracją, klubem nocnym, lodowiskiem, polem golfowym, pralnią...ect. Został zbudowany według ścisłych wskazówek inżyniera wyłącznie z materiałów dostępnych w dolinie tj. kamieni polnych, skał i drewna. Dodam tylko, że hotel nigdy nie zaczął funkcjonować i nie powstał już żaden inny obiekt z zamierzonych.  

Godzina była już bardzo mocno obiadowa i nasze głodne zegarki nam o tym przypomniały. Wróciliśmy do restauracji w schronisku, w której królują dania kuchni toskańskiej i z regionu Emilia Romagna (stąd to już naprawdę przysłowiowy rzut beretem). Niech Was nie zmyli samoobsługa, jedznie było naprawdę pyszne ! Ceny z lekka wygórowane jak na góry przystało, ale  przynajmniej porcje były spore  :)




No i podobno to był mój deser !
Jagody (zbierane na stokach tuż przy schronisku) z bitą śmietaną ! Z tym, że mam na to niezbite dowody, że osoby trzecie, a właściwie trzy się nim zaopiekowały !





Po obiedzie, należy się szybko zdrzemnąć, jak to mówi mój brat. Z miejscem akurat nie było problemu. Anka zresztą znowu zasnęła na ręku. Prawdą jest, że górskie powietrze usypia...





a To już przebudzenie:
 
 
no i przytulanki z mamą

 



A tej drugiej Zosicy - Kozicy nie mogliśmy utrzymać w miejscu, bo albo zbierała jagody przyprawiając mnie o palpitacje serca,


albo filowała przez lornetkę,



albo robiła mi zdjęcia :)


Dobrze jest tak sobie odpocząć od upałów, zgiełku miasta. Popatrzeć na innych, albo najzwyczajniej pogapić w niebo.





Anka wyraźnie manifestowała niechęć powrotu do miasteczka:




Tego dnia widzieliśmy jeszcze kilku śmiałków na rowerach, zjeżdżający z ogromną prędkością ze szczytu (tego samego na który wjeżdża kolejka linowa). Byłam pewna, że to zwykli "wariaci", ale Andrea wytłumaczył mi, że sport, który uprawiają nazywa się Downhill DH - zjazd. Jest to jedna z ekstremalnych odmian kolarstwa górskiego. Zawodnicy zjeżdżają na czas ze stromego, naturalnego zbocza z prędkością dochodzącą nawet do 80 km/h. Im ścieżka węższa i bardziej wyboista tym lepiej. Jest to sport bardzo urazowy więc chronią swoje ciało specjalnymi osłonami przypominającymi zbroje, a głowę zabudowanym kaskiem podobnym do kasków motocyklistów.





Abetone to małe i bardzo przytulne miasteczko. Oczywiście to nie jest Cortina d'Ampezzo, ale ma swój urok. Na każdym kroku przytulne restauracje, bary, sklepiki z pamiątkami, wypożyczalnie sprzętu narciarskiego. Architektura nawiązuje do górskich kurortów. W zimie między hotelami a kolejką linową kursuje mnóstwo busów. Niektóre z hoteli położone są tak blisko tras zjazdowych (jest ich aż 27 o różnej trudności), że nie opłaca się nawet odpalać samochodu.










Hotel nie był ósmym cudem świata dlatego pomijam jego opis. Mam już na oku inny, ciekawszy obiekt i konkurencyjne ceny. Cieszę się, że mam możliwość testowania wszystkiego na własnej skórze, przynajmniej możecie być pewni, że nie kupujecie kota w worku !

W drodze do domu zatrzymaliśmy się w lesie.
Tu wszystko jest zwykle niezwykłe...





Kolejny most do kolekcji !

Z okien naszego mieszkania widać już śnieg na szczytach górskich. W tym roku nie ma zmiłuj się! Nadejszła wiekopomna chwila żeby zmierzyć się z nartami!
 
Cena wjazdu na szczyt kolejką linową w dwie strony - 12 Euro dorośli i 8 Euro dzieci.

 


 

12 komentarzy:

  1. jak zwykle zdjecia fantastyczne...miejscowosc przyjemna..szkoda, ze dojazd na pewno nie dla cierpiacych na chorobe lokomocyjna, zakrety , zakrety, zakrety...do Zakopanego daleko, ale dla milosnikow gor miejsce na spacery idealne.. ania m

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, trzeba podzielić przejazd na etapy. A Abetone to świetne rozwiązanie dla miłośników sztuki i nart w jednym ! Dziękuję za fantastyczne zdjęcia :) Pozdawiam

      Usuń
  2. Asiu powiem tylko WOW! co za widoki:) cudnie:) uwielbiam góry choć budzą ogromny respekt we mnie..
    pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We mnie też budzą respekt,ale chyba między innymi tak bardzo je lubię ... Pozdrawiam dziś "mgielnie", ale bardzo bardzo serdecznie !

      Usuń
  3. cudna wycieczka i cudne widoki :) ja byłam tylko na Monte Amiata ale ... samochodem ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polly, "tylko" na Monte Amiata !? Ty lepiej nie mogłaś się wdrapać :) :) Pozdrawiam

      Usuń
    2. tak ja wiem, że to najwyższy szczyt ale wiesz ... prawie na samą górę podjechaliśmy autem to tak się trochę nie liczy ;/

      Usuń
    3. Jak jest taka możliwość to czemu tego nie wykorzystać ?! Liczy się wszystko !

      Usuń
  4. nie mam pojęcia jak to się stało, że przeoczyłam ten wpis... kiedy był zamieszczony.
    Znow złapałam się na tym, że kiedy u nas szaro,buro i brzydko- wchodzę na Twojego bloga Asiu i uśmiecham się szeroko do monitora.

    Piękne widoki, piękne góry, zapieraja dech w piersiach. Moim fawortem zdjęciowym jest Ania Manifestantka :)

    pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie mam pojęcia jak mogłam przeoczyć Twój komentarz :( Anka to jest bardzo specyficzna osóbka :) Uściski

      Usuń
  5. Piękna wycieczka, piękne krajobrazy, jednak wysokie szczyty fascynują bardziej mnie zimą, kiedy są pokryte śniegiem, takie wydają się groźniejsze i trudniejsze do zdobycia, bardziej niedostępne. Serdecznie pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie wycieczka udana, a widoki przepiękne. Ja bardzo lubię góry, a najbardziej jesienią z tą całą feerią kolorów... Pozdrawiam :)

      Usuń