Zauważyłam to miejsce nieistniejącym podobno „kątem oka”, pędząc z Sofią na zajęcia teatralne. Byłyśmy już prawie spóźnione, ale nie mogłam nie wejść ! Nawet miejsce parkingowe tak jakby na nas specjalnie czekało, tuż przes wejściem. Wpadłyśmy w ostaniej chwili, jak się okazało, przed zamknięciem. Byłam pewna, że jest to kolejny sklep ze starociami, ale jak się okazało nie. Jest tu muzeum, które powstało z pasji. Guido, właściciel jest pasjonatem wszystkiego co stare, ale wszystkiego co ma duszę. Taki fanatyk „ocalić od zapomnienia”. Nie ma tu rzeczy zepsutych, wybrakowanych - wszystko działa.
Mało tego, wszystkiego można dotknąć ! Za pozwoleniem oczywiście. Nie ma tu nic na sprzedaż, ale to nie jest ważne. Mnóstwo jest przedmiotów, które były używane w szkołach, biurach, sklepach ...itd. Wiem, że będziemy tam zaglądały częściej. Tam można się zapomnieć. Dziewczynki już złapały bakcyla. Na pytanie Guido czy nam się podoba, Ania skwitowała : tak !!! Tu jest tak jak u Babci Krysi, tej z Polski (jej prababci - wyjaśnia to wszystkim ), nawet zapach taki sam...
A nasza mama to chciałaby stąd wszystko !
....
No taka jest prawda
I to nawet dobrze, że rzeczy nie są na sprzedaż
środa, 28 listopada 2018
wtorek, 27 listopada 2018
B&O - ślub we Florencji
Wrzesień 2017 roku, słoneczna niedziela - po kilku latach znajomości
postanowiliśmy się pobrać. On: pierwsza myśl... to będzie Santorini. Kolejna
myśl: to będzie prowincja Toskanii. Finalnie – Florencja.
Kolejne tygodnie – kolejne dziesiątki pomysłów i pytań. Jak? Gdzie? Kto?
I tu pojawia się Pani Joanna, dobry duch całego wydarzenia. Pierwsza wiadomość i masa konkretnych informacji z Jej strony. My określamy z naszej strony oczekiwania co do przyszłej ceremonii. Asia podpowiada jakie wymogi formalne musimy spełnić by móc pobrać się na ziemi włoskiej.
Założyliśmy, że całe wydarzenie będzie wycieczką dla nas i dla naszych bliskich z małą przerwą na ślub ;) Do Bolonii przylecieliśmy jako pierwsi we wtorek i wyjątkowo przywitał nas deszcz. Samodzielnie organizowaliśmy sobie podroż do Florencji. Po drodze spotkało nas kilka utrudnień wynikających z nieznajomości miasta. Obładowanie w przewodniki i mapy – nie pomogło. Zaginęliśmy w labiryncie nieopisanych na mapie drobnych uliczek.
Pozostali goście dotarli do nas w czwartek. Z lotniska odebrał ich kierowca busa zorganizowanego przez Asię. Goście komfortowo zostali dostarczeni do Florencji. Wszystko przebiegło bardzo sprawnie. Zgodnie z tym co było ustalone.
Wizyta w urzędzie (Palazzo Vecchio) była fascynującym doświadczeniem. Joasia jako tłumacz języka włoskiego, włoski urzędnik i my, zagubieni turyści - podpisaliśmy dokumenty do ślubu konkordatowego. Po wszystkim wybraliśmy się na drinka do restauracji, gdzie obejrzeliśmy i wybraliśmy salę oraz menu na przyjęcie. Dodatkowo ten czas przeznaczyliśmy na poznanie siebie nawzajem. Joasia to osoba, którą poznajemy w Toskanii po raz pierwszy, a czujemy się jakbyśmy nie widzieli się kilka lat i w te kilka chwili chcemy opowiedzieć sobie wszystkie rzeczy, które wydarzyły się.
22 wrzesień 2018 roku, słoneczna sobota. Jesteśmy w Kościele San Frediano in Cestello, wokół nas rodzina, przyjaciele, uśmiechnięty ksiądz Proboszcz oraz oczywiście Joasia. Cała ceremonia przebiegła w bardzo radosnej atmosferze. Uroczystość ubarwił nasz przyjaciel, który odkrył swój talent wokalny. Po ceremonii zjedliśmy pyszną kolację przy placu Santa Croce w restauracji Finisterrae. Po kolacji spacerowaliśmy po mieście i było fantastycznie. Te chwile na długo pozostaną z nami.
Warto wziąć ślub po swojemu. Jeśli nie lubimy pewnych rzeczy – nie róbmy ich.
Pomimo niedogodności z początku naszej podróży to na jej końcu Italię pokochaliśmy. Florencja jest zachwycająca. Ulice mówią wieloma językami, a jedzenie jest pyszne.
Tydzień po ślubie – zarówno my jak i nasi goście tęskniliśmy za słoneczną Toskanią. Wiemy, że wrócimy do niej. Musimy, chcemy, powinniśmy...
Kończąc - chcemy skierować kilka słów do Joasi. Dziękowaliśmy wielokrotnie ale żadne słowa nie wyrażą naszej wdzięczności za zorganizowanie naszego ślubu i... ściągnięcie mojego telefonu pozostawionego na odprawie lotniskowej :)
Życzymy Ci Asiu samych dobrych ludzi na swojej drodze i pięknych ślubów.
B&O
czwartek, 15 listopada 2018
Cecina - toskański street food
Cecina - toskański street food. Do Toskanii przywędrowała przed wiekami z Ligurii.To jedno z najprostszych, a zarazem najpyszniejszych dań, które niestety odkryłam zbyt późno 😉Znane głównie na wybrzeżu, ale możecie go spróbować również w Lukce.Jego wykonanie jest bajecznie proste, a jeśli dodam, że danie jest bezglutenowe, to pewnie wielu się na nie skusi.Podam Wam przepis z którego korzystam.Otóż wystarczy połączyć 200 gr mąki z ciecierzycy z 600 ml wody, dodać szczyptę soli ok. 6 gr i 4 łyżki oliwy. Wszystko wymieszać i odstawić na minimum 2 godziny. Po tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 250 stopni i wsadzamy do niego puste naczynie w którym będziemy zapiekali nasze danie. W momencie kiedy forma (najlepiej płaska) będzie już bardzo rozgrzana wlewamy do niej odrobinę dobrego oleju np. słonecznikowego i wylewamy (wcześniej jeszcze raz wymieszać) masę. Powinniście wtedy usłyszeć charakterystyczne skwierczenie. Czasami widać jak masa ścina się jak jajecznica. Cecinę należy piec ok. 20/25 min w piekarniku statycznym.Taki, jak mówią Włosi „tort na słono” można jeść zaraz po upieczeniu lub na zimno zw świeżo mielonym pieprzem. Ja lubię cecinę w każdej postaci, ale nam najbardziej smakuje tę ze świeżą cebulką. Wtedy należy ją dodać do masy w ostatniej chwili przed włożeniem do piekarnika.Jeszcze jedna ważna rzecz, wodę należy wlewać do mąki stopniowo.
Buon appetito !
Subskrybuj:
Posty (Atom)