wtorek, 30 grudnia 2014

Livorno w strugach deszczu

Teraz prawdopodobnie poruszę drażliwy temat. Livorno. 
Wiem, że wielu z Was nie darzy tego miasta sentymentem i często pomijacie je podczas swoich toskańskich wojaży.  Często w przewodnikach można spotkać się z opinią, że to tylko i wyłącznie miasto portowo - przemysłowe. Tak jest i nie ma tu nad czym dyskutować.
Ja jednak Livorno mimo wszystko lubię, a w ubiegłą sobotę wręcz pokochałam. Powody są trzy, albo nawet cztery. Ale po kolei.
Najważniejszy z powodów to oczywiście morze. Uwielbiam nadmorskie miejscowości... za ich wyjątkowy zapach i wszechobecny krzyk mew ! W Livorno nie znajdziecie ani pięknych plaż, ani romantycznych zatoczek, ale możecie pospacerować wyjątkowo pięknym deptakiem wzdłuż wybrzeża.
I właśnie deptak, a właściwie  Terrazza Mascagni jest następnym powodem.    Wszędzie gdzie pojawiają się wzmianki o tym mieście, pojawiają się też zdjęcia charakterystycznej czarno-białego szachownicy - nadmorskiego bulwaru. Budowę tarasu rozpoczęto w 1925 roku. Powstał on z myślą o mieszkańcach, którzy szukali odskoczni po trudach dnia codziennego.  Jak wiadomo Włosi lubią sobie wieczorem fare due passi, a w nadmorskiej miejscowości idealnym miejscem na ta tego typu wypady jest spacer nad morzem.  Spacerowiczów, od morza, oddziela wijąca się jak wąż, długa balustrada, na którą składa się 4100 betonowych kolumn. Chodzi się natomiast po 34 800 biało-czarnych marmurowych płytach, które układają się w szachownicę o zajmującą powierzchnię 8 700 metrów kwadratowych.

Wyjechaliśmy z Pistoi w której zaczynał prószyć śnieg, do Livorno dotarliśmy w strugach deszczu i zawodzeniu wycieraczek, które nie nadążały zbierać wody. Wiał tak silny wiatr, że nie mogliśmy otworzyć nawet drzwi samochodu. Jak już uporaliśmy się z ich otwarciem, to natychmiast ponieśliśmy klęskę otwierając parasol. Udało nam się dotrzeć do balustradek, zerknąć na wzburzone morze i biegiem wrócić do samochodu.



A teraz moja ulubiona szachownica.










 

W momencie kiedy zbieraliśmy się do odjazdu, byliśmy świadkami pięknej scenki. Na taras podjechał samochód z parą młodych, którzy chcieli zrobić sobie kilka ujęć na tle morza i malowniczego tarasu. Nikt nie mógł namówić Panny Młodej na wyjście z samochodu :) A tak liczyliśmy na dobry ubaw !


 
Następnym punktem naszego spaceru było cacciucco alla livornese. I to jest mój trzeci powód dla, którego uwielbiam Livorno. Pojechaliśmy do restauracji, która chwaliła się w internecie, że umie przyrządzić ten lokalny specjał najlepiej w całym mieście. Nie wiem, nie mieliśmy okazji zjeść tego dania w setkach innych restauracji w Livorno, ale nie mieliśmy również podstaw żeby im nie wierzyć :)

Restauracja "La Barcarola" jest trochę oddalona od centrum, mieści się w skromnej kamienicy. Zaraz po wejściu przywitał nas właściciel, który pomstował na pogodę. Salę, z tego co później zdążyliśmy się zorientować, zapełniali sami tubylcy. A to jak wiadomo dobry znak.
Mnie, do zjedzenia cacciucco wystrojono w bardzo gustowny śliniak. 



 
 
 
Po obiedzie, kawa - mój czwarty z powodów. Niby nic nadzwyczajnego, ale odpłynęliśmy. Będąc w Livorno musicie koniecznie spróbować ponce czyli kawy z rumem. Wiele jest spekulacji na temat pochodzenia tego napoju. Jedna z nich, ta która najbardziej przypadła mi do gustu, sięga XVI wieku. Do portu, po wielu miesiącach żeglugi, zawinął statek, na pokładzie którego znajdowały się min. towary z Karaibów. Wśród nich były beczki z rumem i worki  z kawą. Podczas tak długiej podróży i sztormów, baryłki uległy zniszczeniu, a rum który z nich wyciekł wymieszał się z kawą. Kawę, jako felerny towar musiano sprzedać po bardzo zaniżonej cenie. Na pniu wykupili ją biedniejsi mieszkańcy, rybacy i portowe spelunki. Gorący napój przyjął się w tym portowym mieście, do tego stopnia, że serwowano go nawet w bardziej eleganckich restauracjach. Tam, podawano ten napój w filiżance, na brzegu której lekko nasadzano skórkę z cytryny, nadając jej kształt żagla. Oprócz wyśmienitego, mocnego smaku, z czasem odkryto również lecznicze właściwości tego trunku. Był i jest on nadal pomocy w przeziębieniach ! Kawa jest pyszna !!! Nie przeszkadza mi ani rum za którym nie przepadam, ani  cukier, którego do kawy nie używam. Oj, coś mi się zdaje, że łamie mnie w kościach :):)


Do domu wróciliśmy z postanowieniem, że do Livorno będziemy wracać częściej. Chociażby na kawę !

Po drodze, już z samochodu, zrobiłam kilka zdjęć. Nie da się ukryć, Livorno to wielkie, portowe miasto, ale ma swój urok.




 

6 komentarzy:

  1. Livorno póki co kojarzy mi się z ogromnym , największym jakie widziałam targowiskiem. Nie wspominam dobrze ,bo to był upalny sierpień i do tego tłumy ludzi i samochodów. Promenada rzeczywiście na bogato ale wolę malutkie mariny jak te na południu I. Za to mojemu mężowi bardzo spasowało i często tu bywał z samego rana po rybki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aleś mi narobiła smaku tym wpisem. Oczywiście, nie na Livorno. Ono na raze, oprócz szachownicy, nie lezy na liście "do zwiedzania".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uleży się, to pojedziesz ! Chociażby na kawę, bo teraz się już nią wzmacniasz regularnie :)

      Usuń
  3. Mysle, ze w Livorno moglabym poczuc sie dobrze -lubie morze, a z dodatkiem takiego jedzenia jeszcze bardziej:) Duzo szczescia w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniko, w takim razie zapraszam do Livorno :) Tobie również wszystkiego najlepszego !

      Usuń