Przerwa świąteczna nadal trwa i taki stan utrzyma się aż do 7 stycznia. W domu ciężko usiedzieć i chociaż łatwiej jest przewidzieć numery wygrywające w totka, niż stan pogody, to każdego dnia gdzieś wybywamy. Niestety, nasza starsza córka, Sofia (8 i pół) ma do odrobienia mnóstwo zadań. Nie wiem czy już Wam wspominałam, że we Włoszech na wakacje, święta i inne nadarzające się okazje, zadawana jest praca domowa ! Nie jest to jedno, ani dwa zadania. Podczas letnich wakacji dzieci muszą się zmierzyć z dwiema książkami w których są ćwiczenia z włoskiego, tematy do napisania wypracowań, zadania matematyczne, itd. Tym razem, ewidentnie ktoś przesadził. Dzieciom zadano tak dużo, z tak wielu przedmiotów, że ręce nam opadły. Sofia, mimo iż jest pilną uczennicą najnormalniej w świecie się zbuntowała. Wcale się jej nie dziwię. Najśmieszniejsze jest to, że na końcu wyliczanki z zadaniami jest napisane Buone Feste czyli Wesołych Świąt! Pani nauczycielka ma wyjątkowe poczucie humoru :) Tak więc po zrobieniu tego co zaplanowaliśmy na konkretny dzień, 26 grudnia pojechaliśmy do Barberino val d'Elsa (64 km z Pistoi).
Widoki po drodze rozbudzały jedynie nasze apetyty. Dookoła wszystkie odcienie zieleni, zupełnie jak na wiosnę.
Miasteczko świeciło pustkami. Zima i święta skutecznie ograniczyły wizyty turystów. Zresztą nawet w sezonie, z tego co wiem, nie zagląda tu ich zbyt wielu.
Zaparkowaliśmy tuż pod kościołem Św. Bartłomieja.
W zupełnie pustym kościele, dało się słyszeć miarowe pukanie. Jak się okazało dochodziło ono z warsztatu kowala. W kościele, zgodnie ze świąteczną tradycją, pojawiła się szopka. Nie była to jedynie stajenka, a mała osada na którą składało się kilka domów, warsztatów rzemieślniczych, młyn i oczywiście żłóbek. W żłóbku zobaczyłam Maryję w niespotykanej wcześniej przeze mnie, półleżącej pozycji.
Barberino Val d'Elsa może się poszczycić świetną lokalizacją. Położone jest na wzgórzu (373 m n.p.m.) w dolinie rzeki Elsa, na północno-zachodnich brzegach regionu Chianti. Przed wiekami wiodła tędy jedna z najważniejszych rzymskich dróg, Via Cassia. Ta sama zresztą, która przecinała Pistoię. Dookoła jak okiem sięgnąć przepiękne widoki, a oprócz tego blisko do Florencji, San Gimignano, Certaldo, i Sieny. Gród ma formę elipsy. Kiedyś można się było do niego dostać jedynie przez dwie bramy: Porta Fiorentina od północy i Porta Senese od południa.
Tak naprawdę w miasteczku są trzy ulice na krzyż i nie ma siły żeby w nim zabłądzić. Jedyne ryzyko to to, że wejdziemy komuś na posesję lub odkryjemy jakiś uroczy zakątek schowany gdzieś między murami domów.
Uwaga, na zdjęciu poniżej to nie jest pająk Wardęgi, ale moje dziewczyny, które demonstrowały nam jak wąskie są niektóre z uliczek.
Domy, a przed nimi kontrolowany nieład w doniczkach. Teraz jest pięknie, ale latem zapewniam, dodatkowo bajecznie kolorowo.
Na obiad chcieliśmy wrócić do domu, bo święta świętami, ale nie mogą one trwać wiecznie. Trzynastka Andrei zaczyna topnieć jak śnieg na wiosnę i najnormalniej w świecie nie możemy pozwolić sobie na ciągłe jedzenie w restauracjach. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, żeby wrócić do domu na obiad, ale jesteśmy jednak ludźmi o bardzo słabej silnej woli jeśli chodzi o jedzenie i ulegliśmy pokusie jedynej czynnej, są dwie, restauracji w mieście.
Osteria "Il Campanellino" położona jest tuż obok kościoła. Widok z sali, w której jeszcze do niedawna był garaż, jest obłędny. Wnętrze skromne, bardzo toskańskie i jak zwykle wszystkie stoły i krzesła z innego podwórka. Tu akurat świetnie się razem prezentują.
Restaurację polecam z czystym sumieniem. Jeśli traficie do Barberino Val d'Elsa, to nie musicie szukać lepszego miejsca. Nie zbankrutowaliśmy, a naprawdę się najedliśmy. Koniecznie skuście się na crema brulè di pecorino ...
Wracaliśmy inna drogą niż przyjechaliśmy, musiałam zobaczyć z bliska kapliczkę San Michele Arcangelo w Semifonte, którą wypatrzyłam z oddali.
Aby dostać się do niej, musieliśmy przejechać piękną drogą, wzdłuż murów obronnych miasteczka Petrognano.
No i nareszcie nasz ostatni cel - kaplica. Znajduje się ona tuż przy drodze, na samym zakręcie.
Mieliśmy szczęście zobaczyć ją w środku, bo akurat na małym placu przed nią, przygotowywano się do żywej szopki.
Po drodze planowaliśmy już następną wycieczkę, ale o tym w najbliższym odcinku :)
Widoki po drodze rozbudzały jedynie nasze apetyty. Dookoła wszystkie odcienie zieleni, zupełnie jak na wiosnę.
W oddali widać Cappella di San Michele Arcangelo w Semifonte |
Widok na Barberino Val d'Elsa (z drogi łączącej Florencję ze Sieną zjechaliśmy zjazdem w Impruneta) |
Miasteczko świeciło pustkami. Zima i święta skutecznie ograniczyły wizyty turystów. Zresztą nawet w sezonie, z tego co wiem, nie zagląda tu ich zbyt wielu.
Zaparkowaliśmy tuż pod kościołem Św. Bartłomieja.
Ze schodów prowadzących do kościoła rozciąga się piękny widok na okolicę.
W zupełnie pustym kościele, dało się słyszeć miarowe pukanie. Jak się okazało dochodziło ono z warsztatu kowala. W kościele, zgodnie ze świąteczną tradycją, pojawiła się szopka. Nie była to jedynie stajenka, a mała osada na którą składało się kilka domów, warsztatów rzemieślniczych, młyn i oczywiście żłóbek. W żłóbku zobaczyłam Maryję w niespotykanej wcześniej przeze mnie, półleżącej pozycji.
Barberino Val d'Elsa może się poszczycić świetną lokalizacją. Położone jest na wzgórzu (373 m n.p.m.) w dolinie rzeki Elsa, na północno-zachodnich brzegach regionu Chianti. Przed wiekami wiodła tędy jedna z najważniejszych rzymskich dróg, Via Cassia. Ta sama zresztą, która przecinała Pistoię. Dookoła jak okiem sięgnąć przepiękne widoki, a oprócz tego blisko do Florencji, San Gimignano, Certaldo, i Sieny. Gród ma formę elipsy. Kiedyś można się było do niego dostać jedynie przez dwie bramy: Porta Fiorentina od północy i Porta Senese od południa.
Porta Senese |
Porta Fiorentina (widok od środka) |
Tak naprawdę w miasteczku są trzy ulice na krzyż i nie ma siły żeby w nim zabłądzić. Jedyne ryzyko to to, że wejdziemy komuś na posesję lub odkryjemy jakiś uroczy zakątek schowany gdzieś między murami domów.
Palazzo Pretorio |
Uwaga, na zdjęciu poniżej to nie jest pająk Wardęgi, ale moje dziewczyny, które demonstrowały nam jak wąskie są niektóre z uliczek.
Domy, a przed nimi kontrolowany nieład w doniczkach. Teraz jest pięknie, ale latem zapewniam, dodatkowo bajecznie kolorowo.
Na obiad chcieliśmy wrócić do domu, bo święta świętami, ale nie mogą one trwać wiecznie. Trzynastka Andrei zaczyna topnieć jak śnieg na wiosnę i najnormalniej w świecie nie możemy pozwolić sobie na ciągłe jedzenie w restauracjach. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, żeby wrócić do domu na obiad, ale jesteśmy jednak ludźmi o bardzo słabej silnej woli jeśli chodzi o jedzenie i ulegliśmy pokusie jedynej czynnej, są dwie, restauracji w mieście.
Osteria "Il Campanellino" położona jest tuż obok kościoła. Widok z sali, w której jeszcze do niedawna był garaż, jest obłędny. Wnętrze skromne, bardzo toskańskie i jak zwykle wszystkie stoły i krzesła z innego podwórka. Tu akurat świetnie się razem prezentują.
Wracaliśmy inna drogą niż przyjechaliśmy, musiałam zobaczyć z bliska kapliczkę San Michele Arcangelo w Semifonte, którą wypatrzyłam z oddali.
Aby dostać się do niej, musieliśmy przejechać piękną drogą, wzdłuż murów obronnych miasteczka Petrognano.
No i nareszcie nasz ostatni cel - kaplica. Znajduje się ona tuż przy drodze, na samym zakręcie.
Mieliśmy szczęście zobaczyć ją w środku, bo akurat na małym placu przed nią, przygotowywano się do żywej szopki.
Do domu wracaliśmy przemarznięci, pomimo iż za oknami samochodu świeciło piękne, popołudniowe słońce. Patrząc na drogę można powiedzieć, że wyjechaliśmy wiosną, a wróciliśmy jesienią ...
Na naszym horyzoncie pojawiło się też San Gimignano. Ten widok, niezależnie z której strony i o jakiej porze, zawsze przyprawia mnie o szybsze migotanie przedsionków.
Chcąc uniknąć korka na autostradzie, wracaliśmy do domu przez Vinci i San Baronto. Taka była tego dnia Pistoia i jej okolice o zachodzie słońca.
Asiulka, boska jak zawsze i zaostrzająca apetyt relacja z obłędnymi zdjęciami ☺
OdpowiedzUsuńStaram się jak mogę, ale można i lepiej ! Ściskam
UsuńPiękna wycieczka! I mam nieodparte wrażenie, że u Was jest zdecydowanie bardziej przyjazna aura:-))) Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńAsia
Pani Asiu, u nas w tym roku słaba ta zima ... Ale jeszcze wszystko przed nami. Pamiętam, że w ubiegłym roku i dwa lata temu przyszło ochłodzenie w lutym, no i spadł śnieg :) Pozdrawiam
UsuńZ przyjemnością towarzyszyłam Wam podczas wycieczki, ciekawa fotorelacja. Lubię ten, jak ty to ładnie określasz "nieład doniczkowy" przed domami, które zmienia się wraz porami roku. Udała wam się ta wycieczka, piękne okolice i restauracja też was miło i smacznie ugościła. Pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńOj, tak ! Te ich kompozycje tylko na pierwszy rzut oka wydają się takie chaotyczne. Tak naprawdę wszystko jest dobrze przemyślane :) A w restauracji przede wszystkim nie wiało :))) Pozdrawiam
UsuńAch ta straszliwa toskańska zima :) Twoje zdjęcia bardzo dobrze oddają jej urok - są takie... cudownie zimne :) Wiem, bo przeżyłam 7 toskańskich zim w kamiennym domu niedaleko Bucine i aż mnie ciarki przeszły, bo właśnie przypomniałam sobie lodowatą posadzkę pokoju oraz lodowate sanitarne urządzenia w łazience. W sumie, zawsze to lepiej na zewnątrz. Mam nadzieję, że jest Wam ciepło w Pistoi. Salutuję :)
OdpowiedzUsuń