środa, 7 sierpnia 2013

W grupie raźniej


Tuż po ślubie Ewy i Marcina, poziom adrenaliny w moim organizmie nadal był na bardzo wysokim poziomie. Do Toskanii, właściwie jedna po drugiej, przyjechały dwie grupy z Polski.

 
No cóż, doświadczenie doświadczeniem, ale mimo wszystko zanim stanęłam oko w oko z grupą nogi mi się trzęsły!
Wiadomo, bywa różnie, a jak się sobie nie spodobamy??? A przed nami kilka dni wspólnych wycieczek, posiłków, zwiedzania, degustacji i spacerów...itd.

 
Pewnie jesteście ciekawi co to za grupy, zgadłam?

 
Z opisywaniem pierwszej jeszcze chwilę muszę zaczekać, a tymczasem opowiem Wam o drugiej, która zawitała pod słońce Toskanii na początku czerwca, na 3 noce. 
Była to 18 osobowa grupa, tj. pełny skład (bez jednej osoby) pewnej firmy z Wrocławia. Dowiedziałam się już na miejscu, że wyjazd był dla pracowników zupełną niespodzianką, których Kasia z Krzysztofem (szefowie) poinformowali dopiero na dwa tygodnie przed wyjazdem! Był to prezent z okazji 15 jubileuszu powstania firmy.

 
Na uczczenie takiej okazji organizatorzy mieli wiele pomysłów. Nie będę ich zdradzała, bo przecież mogą zechcieć z nich skorzystać w latach następnych! 
No, ale już wiecie jaki był werdykt finalny, jedyny z możliwych czyli Toskania!
Grupę odebrałam na lotnisku w Bolonii i mimo 6 godzinnego opóźnienia samolotu, wszyscy wyszli uśmiechnięci i gotowi stawić czoła nowej przygodzie.
Zaczęliśmy od zwiedzania bolońskiej starówki, a właściwie od pysznego jedzenia. Jeśli Bolonia to oczywiście wjechały na stół talerze z przepysznymi tagliatelle al ragù.
Najedzeni i wzmocnieni genialnym espresso mogliśmy rozpocząć spacer po mieście. Oprowadzała nas Polka - Kasia Kozieł, która od 8 lat mieszka we Włoszech. Więcej o niej możecie przeczytać na tutaj. Kasia momentalnie zyskała sympatię naszej grupy (naszej, bo ja po 15 minutach byłam już “swoja”!).
Chodziliśmy za nią krok w krok, aby nic nie umknęło naszym uszom i oczom. Opowiadała z wielkim zaangażowaniem, bardzo ciekawie i z humorem co np. dla mnie nie jest bez znaczenia!
Bolonię musicie koniecznie zobaczyć w drodze do Toskanii. W przypadku tego miasta pogoda nie ma znaczenia, 40 km podcieni ochronią Was i przed deszczem i przed słońcem!

Od tego się zaczęło czyli najstarsze podcienia w Bolonii








 





Z Bolonii, prosto do Hotelu Villa Cappugi w Pistoi gdzie ulokowałam grupę na czas ich pobytu. Na dobry początek po kieliszku prosecco, szybki prysznic i kolacja. Kolacja na którą składały się dania kuchni toskańskiej w towarzystwie wybornych toskańskich win była świetnym zwieńczeniem dnia. 
Ja wróciłam do domu, nazwijmy to "lekko zmęczona" :) Jak się okazało byłam jedyną z grupy, która nie poszła po kolacji  "w miasto”. Reszta jeszcze długo zwiedzała Pistoię by night!
A rano pobudka, bo już na 9.00 mieliśmy zaplanowaną 3 godzinną naukę gry w golfa! Słuchajcie, zbiórka była na 8.20 i można było zsynchronizować zegarki, cóż za szwajcarska punktualność! Wszyscy jak jeden mąż stawili się o umówionej godzinie mimo wieczornych spacerów ;)
No i po pokonaniu krętej i bardzo wąskiej drogi (a zaznaczam, że przemieszczaliśmy się autobusem) dotarliśmy na miejsce.

Naszym oczom ukazała się soczysta zieleń pola golfowego Montecatini Golf Club.


Przywitał nas Mauro i Anna, nauczyciele golfa. W języku golfistów mówi się na nich PRO (skrót od professional - wykwalifikowany trener). Mauro, ojciec Anny, bardziej doświadczony opowiedział nam o historii sportu i objaśnił w skrócie jego zasady.
 






 
 
Nie wiem czy wiecie, że gra ma bardzo stare korzenie i tak naprawdę nie można ustalić dokładnej daty jej powstania. Nadmienię, że palce maczali w tym nawet Celtowie, a jak donoszą kroniki, wzmianki o podobnej grze pojawiły się w XI wieku również w Chinach. W samej tylko średniowiecznej Europie istniało kilka gier (głównie na południu kontynentu), które polegały na wrzuceniu małej piłki drewnianym kijem do obranego celu w jak najmniejszej ilości uderzeń. Gra zaczęła się rozprzestrzeniać i z dalekiego południa dotarła do Anglii. Anglicy ją pokochali i rozpowszechnili na całym świecie, ale nazwa golf, pochodzi od holenderskiego słowa kolf, tj. kij, laska.
 



Pola golfowe mają zazwyczaj 18 dołków. Oczywiście liczba 18 nie pojawia się tu przypadkiem. Historia mówi, że pionierzy tego sportu po każdym trafionym dołku opijali swój triumf “nakrętką” od butelki whisky. Tych nakrętek starczało właśnie na 18 dołków :)

 

Udało się, piłeczka w dołku !
Jeszcze jedna ciekawostka. Na pewno wiecie, chociaż mniej więcej, jak wygląda pole golfowe. Kojarzycie charakterystyczne zagłębienia z piaskiem? Takie białe plamy na soczystej zieleni?? No więc w języku golfistów są to bunkry. Ich historia sięga jeszcze czasów kiedy to gra w golfa była w zupełnych powijakach i grano gdzie popadnie tj., na zwykłych polach, bezkresnych nieużytkach i pastwiskach na których wypasały się owce “przyklejone” jedna do drugiej, chroniące się przed wiatrem.
Najlepszym architektem pól golfowych była i jest nadal natura. A jeśli już nie da się grać na nieokiełznanym terenie to można zatrudnić wyspecjalizowanego architekta (nota bene bardzo lukratywne zajęcie) i już on się postara o “naturalne” warunki!
 

Grupa została podzielona na dwie mniejsze. Jedni ćwiczyli z Mauro swing, ten charakterystyczny zamach kijem i długi mocny rzut, a pozostali z Anną starali się opanować technikę wrzutu piłeczki do dołka.
 
 
 
 

Ja w trakcie trochę się rozglądałam. Wprawdzie już tam byłam, ale zawsze jest na czym zawiesić obiektyw :)
Zresztą jest tam naprawdę pięknie!
 





 
Trening wszystkim się podobał! Podobno grali naprawdę bardzo dobrze. Wiem, że akurat Ci PRO są naprawdę wymagający i nie rzucają pochwałami na lewo i prawo.

Kilka godzin w piekącym słońcu dało się nam we znaki. Ochłodziliśmy się w barze, który znajduje się na terenie pola golfowego.

Musieliśmy jednak zmykać, bo umówieni byliśmy na degustację wina w Chianti! Dzień tak naprawdę dopiero się zaczynał...

Na degustację wybrałam wyjątkowe miejsce. Poświęcę temu osobny wpis, a teraz opowiem Wam w telegraficznym skrócie o naszych doświadczeniach.

Na sam początek mój ulubieniec Gino, oprowadził nas po ogrodzie otaczającym willę. Mogliśmy spróbować czereśni prosto z drzewa.

Gino.



Opowiedział nam o historii miejsca, jego mieszkańcach, oprowadził nas po piwniczkach, wyjaśnił proces fermentacji i zaprezentował wina, które za moment mieliśmy poddać degustacji.

Oprócz 5 gatunków wina, vin santo i grappy skosztowaliśmy lokalnych wędlin, serów i wyśmienitego aceto balsamico. Po znajomości, udało się jeszcze wynegocjować talerz pasty z sosem pomidorowym i świeżymi ziołami  w tej samej cenie :)

Kilka zdjęć, żebyście widzieli co mam na myśli, nazywając to miejsce wyjątkowym...









Piękna grupa, nieprawdaż :)
 




 

Degustacja, świetna sprawa! Wino i jedzenie przepyszne. Wykupiliśmy pół piwniczki na zapas. Wracaliśmy baardzo zadowoleni. Nawet nie przypuszczałam, że nadal pamiętam słowa "Stokrotki", "Sokołów" i paru innych. Od lat nie bawiłam się tak dobrze!
 
Następnego dnia rano, zaplanowałam grupie zwiedzanie Florencji z przewodnikiem. O pomoc poprosiałam Anię, która pracuje w tym zawodzie od wielu, wielu lat. Mam wrażenie, że oprowadziła po tym mieście pół Polski ! Ciekawe historie i pikantne szczegóły z życia artystów renesensowej Florencji zapamiętamy na długo!
 

Poznajecie ten profil? Tak, to Dante, którego płaskorzeźbę można wręcz zadeptać tuż przed jego domem w dzielnicy Badia Fiorentina. Jak będziecie warto się jej przyjrzeć z bliska. Ja do tego dnia nie miałam pojęcia o jej istnieniu.

 
 




Po zwiedzaniu poszliśmy na obiad, który zarezerwowałam w Antico Ristoro di Cambi. Strzał w 10 ! Wy nawet nie możecie sobie wyobrazić jak dziewczyny (bo faceci to raczej normalne) pałaszowały bistecca alla fiorentina!! Na koniec podano nam kawę w emaliowanych kubeczkach i do moich uszu dotarło: Jak na koloniach :) Zachwytom nie było końca...
 
Później czas wolny do 19.00. Większość skorzystała z możliwości podziwiania Florencji z góry wdrapując się, aż na kopułę Duomo. Wracając do autobusu, nie pamiętam kto wpał na pomysł podjechania na Piazzale Michelangelo. No tak, ale my tego nie mieliśmy przecież w planie! Poza tym czas pracy Stefano) naszego kierowcy dobiegał końcowi.
 
No, ale zdaje się, że mój kolor włosów to dobry agrument w negocjacjach z facetami :)
 

 
Nasze trzydniowe spotkanie powoli zmierzało ku końcowi. Następnego dnia grupa miała odlot do Polski.
 
Szkoda, że wszystko co dobre, szybko się kończy. Cieszę się bardzo, że mogłam być ich towarzyszką podróży po Toskanii. Wielu, zapowiedziało powrót. Ja wierzę, że tak się stanie. Przecież sami wiecie, że  Toskania to "zakaźna" choroba.
 
Dziękuję całej grupie za wspólnie spędzony czas!


 

 

 











 
 
 

22 komentarze:

  1. Gdybym tu nie mieszkała, to bym im zazdrościła po Twoim opisie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej nie mogłam opisać! To była naprawdę świetna grupa :)

      Usuń
  2. z miejsca im zazdroszcze, przewodnika, wspaniałego pomysłu szefów :), ktorzy tak pięknie świetowali 15- lecie firmy, nauki gry w golfach i towarzystwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sofismatos, o tym samym myślałam przez cały czas ich pobytu. Tacy szefowie to skarb, ale wierz mi, że pracownicy sobie na to zasługują :)

      Usuń
  3. dziekuje bardzo za piekne zdjeca, natankowalam solidnie :-)
    Herzlichst
    Angelika

    OdpowiedzUsuń
  4. Asiu!!! piekna wycieczka i cudnie przez Ciebie opisana.Twoje zdjecia z Florencji inne niz innych, czyli mozna ja fotografowac zawsze inaczej, a tych dwoch hindusow tez widzialam i zastanawialam sie jak to oni robia.Toskania!!! Eh!
    caluje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, masz rację mówiąc, że we Florencji można zrobić mnóstwo zdjęć, a każde będzie piękne i mimo wszystko inne od poprzednich.
      Panowie z grupy wyjaśnili mi, że Hindus siedzący po turecku na ziemi, siedzi na metalowej platformie, z której to wychodzi pręt ukryty w rękawie i w tej bambusowej tyczce. Na jej końcu jest znowu mała platforma tak, żeby usiadł ten na górze. Stąd te dywaniki, obszerne ubrania, ogdrodzony teren... No niby się zgadza :) Pozdrawiam Grażynko!

      Usuń
  5. Asiu, gdzie są zdjęcia, jak oni noszą Cie na rękach, za taką wycieczkę? ...a ja cały czas myślę, ze Cię spotkam ,pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiałam się jak nigdy z Twojego komentarza :) Ja nie myślę, ja to wiem !!! Buziaki

      Usuń
    2. Zapraszam do mnie na skromne candy, papa
      !

      Usuń
  6. no, Pani Joanno, gratulacje!
    a pracownikom gratuluję takich szefów! niesamowita historia

    pozdrawiam
    wierna fanK.a

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, pomyślałam sobie, że szefowie potrafią wynagrodzić dobrych pracowników! Taka wycieczka to doskonały motyw do pracy!
      Pozdrawiam Matko Polko :)

      Usuń
  7. ja też poproszę taki prezent od szefa ;), a poważnie miło wiedzieć, że są firmy, gdzie pracownika się docenia i o dobrą atmosferę dba,
    jak jeszcze pracowałam w biurze podróży, na początku tych wycieczek pracowniczych trochę było, a potem już nic, tylko indywidualne...tak szkoda, bo imprezy integracyjne pod gruszą inaczej, a tak na wyjeździe inaczej i przy obecnych tanich liniach itp. można przejazd niedrogo zorganizować ;), to jest taki koszt, który się zwraca w osobie wypoczętego, miło nastawionego i wdzięcznego pracownika ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Jo, witam po urlopie :)
      Ja też uważam, że nie ma nic lepszego niż zadowolony i zrelaksowany pracownik. A na wyjazd do Toskanii zgodziłabym się w mig!

      Usuń
  8. cudowny pomysł taki firmowy wyjazd !!! pozazdrościć :))

    No proszę byłam pod domem Dantego kilka razy i nie wiedziałam o tym kleksie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest nas już w takim razie więcej "zazdrośnic" :)Florencja ma to do siebie, że za każdym razem odkrywa się coś nowego...

      Usuń
  9. Wspaniały reportaż, cudne miejsca. Pozdrawiam Monika

    OdpowiedzUsuń
  10. Na pierwszy rzut oka że wyjazd udany, fotorelacja przepiękna!

    OdpowiedzUsuń