Dziś, właściwie na gorąco, chciałam Wam opowiedzieć o miejscu, które znalazłam przez przypadek, ale uległam jego urokowi i doszłam do wniosku, że muszę je jak najszybciej zobaczyć i opisać. Tym razem dziewczyny zastrajkowały i nie chciały z nami jechać, a prawdę mówiąc rzadko się im to zdarza. Carpe diem ! Najpierw podrzuciliśmy je do Babci i w drogę.
Dom, o którym opowiem położony jest w pobliżu miasteczka Sinalunga (powiat Siena). Jego właścicielami są Grazia i Oskar. Co ciekawsze nie są Toskańczykami, ona pochodzi z Piemontu, a on z Marche. To już kolejna para, która porzuciła swoje rodzinne kąty, żeby móc delektować się urokami Toskanii. Pamiętacie mój wpis "Z miłości do Toskanii" ? Tam pisałam o parze z Lombardii.
Toskania ma w sobie to "coś" !
A wracając do domu, to położony jest on na 7 hektarowej posiadłości, na którą składają się lasy, pola i mały naturalny staw. Pierwsze wzmianki o tym budynku można znaleźć na mapie topograficznej z 1795, która została sporządzone przez opata Bartolomeo Borghi na zlecenie Ferdynanda III, ówczesnego Wielkiego Księcia Toskanii. Chociaż jak wiadomo z innych źródeł, powstanie domu datuje się na 1720 rok. Był to typowy dom toskańskich chłopów. Podzielony na dwie części: parter i piętro. Na parterze były stajnie i obory. Na pierwszym piętrze, na które trzeba wchodzić z zewnątrz budynku, oryginalnymi schodami z trawertynu, znajdowały się sypialnie i obszerna kuchnia. Dodam, że obecni właściciele, którzy w posiadanie tego domu weszli w 2000 roku, mieli mnóstwo problemów z odrestaurowaniem budynku. Jest on bowiem objęty ochroną nie tylko przez belle arti, ale również architektów krajobrazu. Przypomnę, że znajdujemy się w pobliżu doliny Val d'Orcia.
To co dziś widzimy z zewnątrz jak i wewnątrz jest oryginalne. A jeśli nie pochodzi dokładnie z tego domu, to z innego, ale na pewno z tego samego okresu. Grazia i Oskar zjedli zęby i wydali fortunę na jego remont, ale mogą powiedzieć z nieukrywaną satysfakcją, że się im udało. Teraz jest to przytulna agroturystyka, która może pomieścić maksymalnie 7 osób. Najlepiej dwie rodziny, albo grupkę przyjaciół.
Na pierwszy rzut oka, dom zdaje się przeniesiony z innej epoki.
Do pomieszczeń na parterze wchodzi się "pod górkę" (to udogodnienie dla bydła) i przez takie oto drzwi.
Wnętrze jest naprawdę imponujących rozmiarów. Oprócz salonu, bo tylko taka nazwa mi tu pasuje, jest również profesjonalna kuchnia z piecem opalanym drewnem oraz łazienka.
Kilka charakterystycznych detali.
Tak jak mówiłam, na dole jest też profesjonalna kuchnia. Pewnie zastanawiacie się dlaczego ? Otóż Grazia na życzenie gości organizuje lekcje gotowania. Ona jest specjalistką od makaronów i sosów, a Oskar od mięsa. Na miejscu można spróbować również lokalnych win. Akurat oni nie produkują swojego, ale znają najlepsze winnice w okolicy. Kuchnia jest w pełni wyposażona i co najważniejsze możecie z niej w pełni korzystać :)
Teraz przejdźmy na górę. Musimy wyjść na zewnątrz i wejść po schodach. Są bardzo zużyte, ale to jedynie dodaje im uroku. Kto wie, ile razy musiał się tędy wspinać wykończony pracą w polu i piekącym słońcem mezzadro. Wyjaśnię, że mezzadro (wł. mezzo - połowa) to połownik. Pracował na zasadzie umowy dzierżawnej, którą zawarł z właścicielem ziemskim. Ziemianin odstępował dom mieszkalny razem z polem uprawnym za połowę plonów.
Trawertynowe schody są kryte i zakończone małym gankiem skąd widać jest pola, ogród warzywny i staw. Dziś, być może podobnie jak i przed wiekami, jest tu mała ławeczka na której można sobie przysiąść wieczorem i posłuchać rechotu żab czy brzęczenia cykad.
A tak wygląda ganek od strony kuchni na pierwszym piętrze. Bo chyba wspomniałam, że kuchnie są dwie, czy jeszcze nie ?
Ganek wykorzystano do przechowywania chrustu. No i żeby tradycji stało się zadość to tak jest do dziś.
|
Krokwie pod sklepieniem są oczywiście oryginalne. |
No i nareszcie wchodzimy do największego pomieszczenia na górze. To tu, przy wielkim kominku, zbierała się cała rodzina. Było tu najcieplej, tu się jadło, tu się gawędziło. To było serce domu.
Nie wiem czy zauważyliście w lewym dolnym rogu kominka, małe palenisko? Swego rodzaju kuchenkę węglową? Otóż jest to miejsce przy którym siedziała pani domu, bo jak wiadomo plotki plotkami, ale tak bezczynnie to ona nie mogła siedzieć. Tu miała garnek z jedzeniem i tak sobie od czasu do czasu mieszała, żeby się nie przypaliło. Świat idzie z postępem, ale pewne rzeczy nigdy się nie zmienią :)
Wnętrze pomieszczenia wygląda naprawdę imponująco. Na podłogach oryginalna terakota, takież same krokwie z kasztanowca pod sufitem, małe okna, drewniane drzwi zamykane na skobel, które prowadzą do trzech sypialni i dwóch łazienek.
A sypialnie mam wrażenie, że nie zmieniły się od 1720 roku :) Skromniej być nie może, ale mi akurat się to bardzo podoba. Pewnie na dłuższą metę brakowałoby kilku rzeczy, ale skoro wakacje to wakacje. Kapelusz słomkowy, książkę i fiasco di rosso będzie gdzie postawić !
Czy Wam też rzuciła się w oczy czerwona terakota w jednej z sypialni? Nigdy wcześniej się z taką nie spotkałam. Grazia wyjaśniła nam, że chłopi, tak jak każdy z nas zresztą, chcieli mieć w domu ładniej, tak bardziej po "pańsku". Terakoty w kolorze palonej sjeny mieli już po dziurki w nosie, i pewnie każdy wieśniak taką miał, więc ci bardziej postępowi woskowali ją sobie na czerwono. Wygląda to w rzeczywistości tak, jakby była polakierowana. Ta podłoga, też została jedynie odrestaurowana.
Z jednej z łazienek, trzeba uważać na głowę jak się do niej wchodzi, rozciąga się taki oto widok:
|
Moja toaleta trwałaby tu w nieskończoność ! |
Mogłabym tak jeszcze długo, ale warto rozejrzeć się na zewnątrz.
Jest tu mały basen, w sam raz na ochłodzenie się po całodziennych włóczęgach w dolinie Val d'Orcia.
Jest też staw z prawdziwą rzęsą wodną, pałkami wodnymi no i żabami.
Za domem, w miejscu w którym kiedyś była studnia i miejsce gdzie gospodynie prały, dziś jest "uroczy" zbiornik na wodę. Latem kwitną tu białe lilie wodne, a w wiaderku inne ozdobne rośliny.
No, a co poza tym ? Sami zobaczcie...
|
Ostatnie zdjęcie po prawej to drzwi do kurnika, a okienko ponad drzwiami do drzwiczki dla kur. |
|
Piec chlebowy z drugiej strony domu |
|
Cyprysy - toskańskie "must" |
|
Lucignano - widok z posiadłości |
A skoro widzieliśmy Lucignano (powiat Arezzo), to nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności chociaż zajrzenia na moment do tego malowniczego miasteczka.
Jest ono położone na wzgórzu i zamieszkałe prawdopodobnie już przez Etrusków. Dzisiejszą nazwę (łać. Lucinianum) zawdzięcza konsulowi rzymskiemu Lucio Licinio Lucullo, który osiedlił się tutaj razem ze swoim kontygentem najemników po tym jak teren przeszedł pod panowanie Rzymu w I roku p.n.e..
Ma ono nietypową budowę. Jest zrobione z pierścieni odchodzących od głównego placu.
Na każdym kroku widać charakterystyczne zakrzywienia.
Po miasteczku można chodzić godzinami. Nie ma szans żeby się zgubić. A nawet jak ? W takim miejscu mogłabym. O tej porze roku, trudno było o turystów. Zresztą nie jest to przewodnikowe miasteczko. Byliśmy właściwie sami.
|
Kościół Św. Franciszka |
Mogłabym tak jeszcze długo...
Jedno jest pewne, tydzień to zbyt mało na wakacje w tej okolicy. Stąd jest blisko min. do Sieny, Pienzy, Chiusi, Montalcino, Montepulciano, a nawet Perugii czy Asyżu w Umbrii.