Kilka dni temu byliśmy nad morzem. Nie była to jak zwykle Marina di Vecchiano, ale spiaggie
bianche czyli białe plaże znajdujące się w okolicach Rosignano (powiat
Livorno). Skąd moje wątpliwości odnośnie kąpieli? Otóż nie są to zwykłe plaże. Krajobraz,
który wyłania się zza wydm jest powalający! Mamy wrażenie, że jesteśmy na
Karaibach. Począwszy od brzegu gdzie jest bialutki
piasek, kolor niebieski przybiera odcienie błękitu i lazuru (w okularach
przeciwsłonecznych widziałam również turkus). Woda jest płytka przez jakieś 80 m
w głąb. Piasek jest bardzo zbity, drobniutki i trochę wilgotny. Co ważne, ale
i dziwne zarazem nie parzy w stopy! Babki i zamki z piasku lepi się świetnie!
Dno morza jest piaszczyste. Nie znajdziecie tu ani pływających alg, ani
muszelek, ani malutkich rybek. No i tu już się pewnie główkujecie!
Aby wyjaśnić zagadkę
musimy się przenieść w lata 20 XX wieku. Wtedy to, niejaki Ernest
Solvay, bogaty belgijski przemysłowiec wykupił tereny znajdujące się w pobliżu
morza, w miejscowości Rosignano pod budowę wielkiej fabryki produkującej sodę
oczyszczoną i jej pochodne (min. chlor, węglan sodu, chlorek wapnia, woda
utleniona, ...itd). Budowa fabryki wiązała się z nowymi miejscami pracy co
pociągało za sobą znaczną rozbudowę tego małego wówczas nadmorskiego miasteczka.
Domy i bloki powstawały w zaskakująco szybkim tempie do tego stopnia, że w roku
1917 na posiedzeniu rady miasta Rosignano Marittimo, uchwalono, że nowopowstałe
tereny będą nosiły nazwę Rosignano Solvay. Do dziś w architekturze funkcjonuje
określenie “styl Solvay”, który odnosi się głównie do struktury miasta. Chodzi
bowiem o wybudowane wówczas w pobliżu istniejącego już miasta, miasteczko dla techników, inżynierów i
budowniczych belgijskich. W skrócie można powiedzieć, że to wielki zielony ogród poprzecinany szerokimi, zadrzewionymi alejami przy których wznoszą się
piękne wille.
Od lat wraz ze zbliżającym się okresem
wakacyjnym narastają polemiki w lokalnej stacji telewizyjnej jak i na łamach
gazet czy można czy nie można się kąpać w morzu w Rosignano? Oczywiście wszyscy
się kąpią, nie tuż przy kanale odprowadzającym ścieki z fabryki,
ale kilkaset metrów dalej już tak. Do tego stopnia, że przy brzegu nie można wcisnąć nawet parasola.
Najwięcej jest turystów z Holandii, Niemiec i Francji. Nie
brakuje jednak tubylców. Plażująca obok nas rodzina z Rosignano
twierdziła, że przychodzą tu regularnie od 15 lat. Nigdy nikt się na nic nie
skarżył. Jak twierdzi burmistrz miasta posiada niezbędne zaświadczenia z
sanepidu, że woda nie jest skażona. Co więcej lokalne biura turystyczne, hotele i agtoturystyki swoją reklamę opierają głównie na spiaggie bianche i jak widać na brak turystów nie
narzekają.
Ja chciałam się
tym doświadczeniem z Wami podzielić. Nam się bardzo podoba. Dziewczyny brodziły po wodzie, nurkowały, lepiły babki i nie musiały chodzić w klapkach bo piasek parzy w nogi. Jak zawsze należy kierować się zdrowym rozsądkiem, ale moim zdaniem raz na rok można zaszaleć, ale decyzja należy do Was.
Poniżej moje ulubione zdjęcie: mozzarella i nutella :)
Nie brakowało obnośnych sprzedawców "wszystkiego". Na plaży można zrobić sobie masaż, tatuaż, setki warkoczyków, kupić okulary, buty, torby, ubrania i jedzenie. Jednym słowem skoro jesteś na plaży i nie możesz być jednocześnie w sklepie to sklep przyjdzie do Ciebie. Wszyscy wiemy, że na wakacjach nas ponosi i pozwalamy sobie na więcej... Inni o tym też wiedzą i handel kwitnie.
http://meteolive.leonardo.it |
Wieczorem, po obowiązkowym prysznicu
(w pobliżu plaży i parkingu nie ma) i zmyciu z
siebie ton białego pyłu, który wdziera się dosłownie wszędzie... Andrea zabrał
się za przygotowywanie kolacji. Oczywiście nie mogło zabraknąć spaghetti con
le vongole. Jest to jego popisowe danie i ja nawet nie zbliżam się wtedy do
kuchni. Jak już będzie wszystko gotowe to zostaniemy zaproszone do stołu. Teraz
już nawet 2 letnia Ania umie sama (bez łyżki! tego prawdziwi Włosi nie robią)
nakręcać makaron na widelec. W pewnym momencie (moje Dziewczyny mają "lekkość" w
zmienianiu smaków) z jednego końca stołu, bez zbędnych uprzejmości, dało się
słyszeć: mortadella, mortadella! Znaczy to mniej więcej tyle co nie
będę już jadła tego co mam przed sobą! Mortadella została podana. Ania
zajęła się znowu jedzeniem i wtedy dopiero dotarły do mnie słowa wyrecytowane
przez Andreę:
caramella, mortadella, mandolino, mandarino
Uświadomiłam sobie co tak naprawdę właściwie powiedział i uśmiałam się do łez! Nie jest to
bowiem zwykła wyliczanka. Jest to telegram jaki pewna Pani wysłała do Melli, swojej
znajomej po śmierci Delli (ich wspólnej znajomej). Napisała również, że ona do Melli wysyła Lino, a sama czeka na Rino, którego ma przysłać Mella. Po włosku "właściwie" rozpisane wygląda to w taki sposób:
Cara Mella,
morta Della.
Mando
Lino.
Manda
Rino.
Dla tych z Was, którzy nie znają
włoskiego wyjaśniam, kilka słów: caramella - cukierek, mortadella - mortadela, mandolino - mandolina, mandarino - mandarynka, cara - ukochana, droga
osoba, morta - zmarła, mando - wysyłam, manda - wyślij. Reszta
słów to po prostu imiona (dwa wymyślone na potrzeby wierszyka) a dwa istniejące
naprawdę: Rino i Lino. W gruncie rzeczy zlepek głupot, ale uśmiałyśmy się po
pachy!
raz w roku pewnie nie zaszkodzi, ale to ostatnie zdjęcie odbiera ochotę ;(
OdpowiedzUsuńNiestety takie są realia... Ale raz do roku nie zaszkodzi. Zdjęcie które dołączyłam nie jest moje i ja nawet dobrze (z naszego "obozowiska") powiem szczerze nie widziałam tych kominów więc chyba nie jest aż tak tragicznie!
UsuńA tego nie znałam, anzi, nawet Krzysztof nie znał, więc się popisałam :)
OdpowiedzUsuńPlaże bajeczne, a nutelka z mozarelką rządzą!
Różnica kolorów między dwiem jest znaczna, nieprawdaż??? A jedną i drugą mogłabym się opychać w nieskończoność!
UsuńOj! Ja też, ale w domu jest tylko białaska, tej ciemniejszej nie mam, bo nie umiem się jej oprzeć :)
UsuńŁasuch z Ciebie! U mnie czarna już wyszła :(
UsuńAsiu, miejsce mi znane ale nieznana jego historia.Mam podobne zdjęcie tych kominów. Z tego miejsca gdzie byliśmy wyglądały jakby wyrastały wprost z wody. Przerażające ale i piękne. Kolor wody chciałabym odtworzyć u mnie w domu na kanapach na przykład :-). A czarne zawsze przywożę z Włoch w pięciokilowych słojach. Białe też na okrągło w użyciu :-). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZakładamy fan club "Czarno-białe"??? Jak tylko przeprowadziłam się do Włoch to Nutella wypuściła na rynek 5 litrowy szklany dzban z zawartością oczywiście! Bardzo ładny i praktyczny zresztą. W domu, przypadkiem, mam aż takie trzy!!! Buziaki
UsuńTaaaaaa, przypadkiem, hi, hi, hi :)
UsuńPrzypadkiem nie mam nic gorzej. Trzy wyjedzone i połowa tej najnowszej.Koło ratunkowe się pompuje coraz większe.
UsuńOj tak! Rośnie, rośnie...
Usuńnajpierw chciałam napisać bajecznie tam, ale powoli zrolowywałam ekran i pełne przerażenie:) czy ludzie muszą sobie takie "piękności" stawiać tuż nad morzem... i jeszcze piszesz, że pyli-koszmar
OdpowiedzUsuńżycie & podróże
gotowanie
Pyli? Nie, nic się tam nie pyli. Może się źle wyraziłam. Pisząc "biały pył" miałam na mysli drobniutki piasek. Niestety taka jest rzeczywistość, piękny krajobraz nie zrodził się w tym wypadku naturalnie. Prawdopodobnie Pan Solvay musiał słono zapłacić ówczesnym urzędnikom za możliwość wybudowania fabryki właśnie nad brzegiem morza...
UsuńWyliczanka super.Chodzi mi po głowie teraz
OdpowiedzUsuńNieźle się uśmialiśmy czytając podpis zdjęcia! mozzarella i nutella- cóż za trafność skojarzeń! Mistrzowska mieszanka! ;-)
OdpowiedzUsuńTo prawda! Sofia (6 lat) jest kopią Andrei. Ania (2 lata) to właściwie ja. Charakterami również!! Nick dla Ani wymyślił Andrea mniej więcej w okresie Bożego Narodzenia. Ania od Mikołaja ze żłobka dostała kalendarz na rok 2012 z całą swoją grupą. Na tle 14 włoskich bambini DOC wypadła jakby to powiedzieć ... blado! No i jakoś wtedy padła ta mozzarella... Pozdrawiam. Asia
Usuń