Dni zaczynają się już zauważalnie wydłużać... Czasami jest też bardzo ciepło (z przerwami na deszcze, wiatry i gradobicie!!!). Przez to między innymi wszystko, co mogło, i powinno, w mgnieniu oka się zazieleniło. Ptaki śpiewają, kolarze prześcigają się po szosach a w domu zaczyna już być "za ciasno". Gdzieś zaczyna nas gnać... Jak powszechnie wiadomo, życiem rządzi przypadek. Tak oto pewnego pięknego wieczoru, przy kolacji, dowiedziałam się, że kuzyn naszych najbliższych włoskich Przyjaciół jest właścicielem agriturismo w Chianti. Usłyszałam i oczywiście postanowiłam, że muszę to jak najszybciej zobaczyć. Od słowa do słowa i wymuszonego przez mnie telefonu do kuzyna o naszym przyjeździe zorganizowałam Rodzinie wypad za miasto. Tym razem pojechaliśmy razem z Przyjaciółmi. Sama jazda z Pistoi do Greve in Chianti nie zajęła nam nawet godziny. Natomiast kupienie po drodze schiacciaty (rodzaj pieczywa charakterystycznego dla naszego regionu, nieodłączny atrybut toskańskich bimbi) w podobno najlepszej piekarni w Sesto Fiorentino, zajęłą nam ni mniej ni więcej, alej jakieś 40 min. No, ale wolałam żeby dziewczyny były czymś w czasie drogi zajęte!
Do Greve in Chianti trzeba zjechać zjazdem z autostrady Firenze Sud (Florencja Południowa). Stąd do celu dzieli nas już jedynie 20 km! Kręte drogi Chianti są bardzo malownicze, jak okiem sięgnąć, pagórki porośnięte winnicami. Pokornie stojące rzędy, jeszcze zupełnie "gołych" krzewów winorośli czekają na swój moment chwały w październiku! Mijamy po drodze gaje oliwne, aleje strzelistych cyprysów wyznaczających drogi do wiejskich domów. Gdzieniegdzie, w przydrożnych rowach pojawiają się czerwone maki. Wszystko to stanowi nieodłączny element toskańskiego krajobrazu. Jakby nie patrzeć jesteśmy w Chianti! Ostatnie 3 km to szutrowa droga, jak najbardziej przejezdna, szeroka na tyle, że bez problemu zmieszczą się nawet dwa samochody. Jesteśmy u celu naszej wyprawy. Oto pierwszy obraz jaki ukazuje się naszym oczom:
Po zapoznaniu się z właścicielami i ich uroczym psem Oskarem (rasy buldog angielski - taki sam jakiego miał prokurator McCabe z filmu "Gliniarz i prokurator") poszliśmy zwiedzać posiadłość. Dodam tylko, że oprócz psa na terenie posiadłości są jeszcze kury, koguty, indyki, kaczki, ale nie plączą się pod nogami, tylko grzecznie siedzą zamknięty w wielkim kurniku oddalonym od głównego budynku. Nie zdziwcie się Państwo jeśli rankiem usłyszycie w pobliżu chrząkanie dzika czy ryk sarny, w końcu jesteśmy w zupełnej głuszy!
Historia zamku sięga naprawdę zamierzchłych czasów. Centurion rzymski o imieniu Pantius odchodząc na "emeryturę" dostał w ramach odprawy wiele hektarów ziemi. Na wzgórzach na których obecnie znajduje się posiadłość, wśród gajów oliwnych wybudował “Pantius-aula” po łacinie czyli po prostu dom Pantiusa. W średniowieczu zabudowania należały do rodziny feudałów Buondelmonti. Rodzina przekształciła dom w zamek, do tego typu zabudowy miała zresztą słabość. Dziś budynek ten stanowi najstarszą część posiadłości. Zamek, w stanie obecnym, zapisał się jeszcze wielokrotnie na kartach historii Włoch. Między innymi w czasach Republiki Florenckiej, następnie w czasach Wielkiego Księstwa Toskanii a później w Zjednoczonych Włoszech. W pewnym czasie przeszedł w posiadanie hrabiowstwa Miari Pelli Fabbroni, którzy nadali posiadłości obecną nazwę a opócz tego odrestaurowli z zachowaniem detali charakterystycznych dla schyłku XVIII wieku. W czasach kiedy Florencja była stolicą Zjednoczonych Włoch a lasy otaczające posiadłość były pełne dzikiej zwierzyny, zamek stał się domem dla myśliwych, gościł w swoich murach między innymi Króla Wiktora Emanuela II.
Na agriturismo składa się 5 apartamentów mieszczących się w części głównej, czyli w zamku, plus 2 apartamenty w budynku znajdującym się w bezpośrednim sąsiedztwie. Każdy apartament ma osobne wejście, sypialnię lub kilka sypialni z prywatną łazienką, w pełni wyposażoną kuchnię (kuchenka gazowa, lodówka, mikrofalówka, ekspres do kawy, zmywarka). Właściwie wszystkie aparatmenty urządzone są w typowym stylu toskańskim, tym bardziej charakterystycznym dla toskańskiej wsi. Drewniane masywne stoły, plecione krzesełka, wielkie szafy z litego drewna, terrakota na podłodze, drewniane belki na suficie.
Oto wejście do dwóch z apartamentów:
Apartamenty w środku (oczywiście każdy ma swój niepowtarzalny klmiat) przedstawiają się mniej więcej tak:
Dekadencja o której wspomniałam w tytule, to przede wszystkim dwa apartamenty nazwane przez właścicieli Villa nr 1 i Villa nr 2. Opowiadali, że umeblowanie tych pomieszczeń zajęło im sporo czasu, ale jak sami się Państwo za moment przekonacie nie odbiegają w niczym od pomieszczeń z epoki dekadencji. Ciężkie drapowane zasłony na oknach, łóżka z baldachimem, tapety, złocenia, lustra, solidne drewniane meble oraz mnóstwo bibelotów i portretów przodków przenoszą nas wstecz o sto lat. Każdy z pokoi pomalowany jest na inny bardzo intensywny kolor i ma swoją równie "barwną" historię.
Przy tej okazji wyjaśnię Państwu pierwszy człon tytułu. Otóż ,jak na prawdziwy zamek przystało, podobno i ten nawiedzany jest przez ... duchy. Właściwie przez jednego, zdaje się amatora wina. Według świadków wypija wino nie tylko z pozostawionych kieliszków, ale i butelek!!! Właściciele nigdy nie mieli osobiście przyjemności spotkania "ducha-waleta", ale jeśli trzymać się wersji, że w każdej plotce jest trochę prawdy...
Powiem szczerze, że w rzeczywistości to wszystko jest jeszcze bardziej imponujące! Ma się wrażenie, że czas się zatrzymał.
Do dyspozycji wszystkich gości jest pomieszczenie, które w czwartki, piątki, soboty i niedziele zamienia się w salę restauracyjną. Dodam, że właściciele są szefami kuchni. Specjalizują się głównie w daniach kuchni toskańskiej, a szczególnie dziczyźnie. Oprócz tego, jak na toskańskich gospodarzy przystało, są producentami czerwonego wina i oliwy.
Moją uwagę w "restauracji" przykuł bardzo dziwny, długi mebel. Jak się okazało, dawno temu służył do przechowywania makaronu.
Na życzenie gości organizowane są również kursy gotowania i degustacja wina w zaprzyjaźnionych winnicach.
Do Zamku ściągają rzesze turystów głównie z Holandii, Brazylii oraz Australii, aby właśnie w tym miejscu zorganizować ślub i przyjęcie weselne. Wcale im się nie dziwię!
Na zewnątrz "w tak pięknych okolicznościach przyrody" nie może zabraknąć basenu. Położonego na wzgórzu skąd rozciąga się wspaniały widok na okolicę. Basen ma wymiary 5 x 10 m, głębokość 1,40. Tuż obok niego znajduje się pomieszczenie w którym do dyspozycji gości są ręczniki kąpielowe i łazienka.
Gospodarze zatroszczyli się również o turystów podróżujących z małymi dziećmi. Z myślą o nich zorganizowali mały plac zabaw min. ze zjeżdżalnią i huśtwką.
Powyższa struktura to świetne miejsce wypadowe nie tylko w rejon Chianti. Oto niektóre z odległości: Florencja 21 km, Pisa 78 km , Siena 75 km, Pistoia 63 km.
Ważna informacja dla Pań: to tylko 80 km od Valdichiana Outlet Village - miasteczka z największymi butikami włoskich projektantów i nie tylko :)
Kolejna porcja wykwintnej relacji - tym razem z Chianti. Pięknie!
OdpowiedzUsuń