Po prawie dwutygodniowej przerwie wakacyjnej, w tym roku odwiedziliśmy Kalabrię, wracam do normalności . Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej ! Po przekroczeniu granicy Umbrii z Toskanią odetchnęłam pełną piersią. Znajome widoki i nazwy zjazdów na autostradzie utwierdzały mnie w przekonaniu, że Pistoia jest tuż tuż...
Po ogarnięciu najważniejszych zobowiązań w pracy (nie włączyłam telefonu i komputera przez 11 dni), rozpakowaniu walizek, nastawieniu nastu pralek, znaleźliśmy wolne przedpołudnie i pojechaliśmy na rowery nad jezioro Bilancino (Mugello). Są tam długie trasy rowerowe, piękne widoki i woda gdzie kąpieli zażywa nasza Emily. Z góry założyliśmy, że nie zdążymy na obiad do domu i wypróbujemy restaurację, którą z wielkim entuzjazmem zachwalała pewna Polska celebrytka w swojej książce o Toskanii, a o której sporo słyszał Andrea od swoich kolegów z pracy.
Podchodziłam do tematu z dystansem, tym bardziej, że moi Klienci (po kilku latach już właściwie Przyjaciele) przekonali się na własnej skórze, że nie wszystko co zostało opisane w w/w książce, pokrywa się z prawdą.
Le Capannine - bo o tym miejscu chciałam napisać, położone jest w pobliżu zjazdu z autostrady A1 w Barberino di Mugello. Jest to restauracja do której chętnie zajeżdżają kierowcy TIRów (wielki parking, prysznice), mieszkańcy, a z roku na rok coraz więcej turystów.
Zdecydowaliśmy się na stolik w środku (upał niemiłosierny), ale jedyny wolny dla naszej czwórki, był właściwie niemożliwy do zdobycia. Zastawiony krzesłami innych, konsumujących już gości. Poddaliśmy się i zajęliśmy miejsce na werandzie. Cień i kilka wentylatorów zawieszonych pod sufitem, ratowało sytuację.
Wiedzieliśmy już od wejścia, że chcemy zjeść mięso, bo właśnie z niego słynie Le Capannine. Zapach dobiegający z kuchni, jedynie zaostrzał apetyt.
Nie będę opisywać szczegółowo menu, bo jest tego spory wybór (głównie różne rodzaje befsztyków, pieczony prosiaczek, żeberka, kiełbasy, kurczaki) wszystko z grila i rusztu, ale są rownież dania kuchni regionalnej jak tortelli mugellani czy flaki po florencku.
Filet i tagliata z chianiny były obłędne ! Pieczone ziemniaki, warte przynajmniej dwóch sonetów! Świeże pieczywo i zimne białe wino di casa i sorbet cytrynowy dopełniały całości. Nikt z siedzący obok nas gości, nie zaczął jedzenia zanim nie pstryknął swojemu kawałkowi befsztyka kilku zdjeć :)
Mlaskaniom i zachwytom nie było końca !
Jestem pewna, że jeszcze tam wrócimy, ale już po sezonie, najlepiej zimą. Fama o dobrych mięsiwach poszła w świat i właściciele chcą wykorzystać swoją szansę. To naturalne, chociaż nas trochę wystraszyło. Miałam wrażenie, że wszystko idzie w kierunku ilości, chociaż jakość znakomita ! Wielka sala, która wypełniona była do granic możliwości stolikami, a co za tym idzie wprowadzała bardzo ograniczoną przestrzeń, sprawiała wrażenie przeludnionej. Chociaż, muszę dodać, że nie czekaliśmy długo na nasze dania. Nie mam zamiaru narzekać, objadałam się właściwie na zapas :) Bo jedzenie jakby nie patrzył jest w restauracji najważniejsze !
Więc jeśli kiedyś będziecie wybierali się np. do outletu, który jest w pobliżu, zaplanujcie przerwę obiadowa właśnie tu ! Aha, psiaki mile widziane.