Po
niezłej rozgrzewce jaką było wejście na dzwonnicę kościelną
w San Pantaleo, nabrałam ochoty na coś wyższego! Doszłam do wniosku, że
zaplanowany cykl wpisów o Toskanii widzianej z góry, powinnam rozpocząć od
swojego miasta, Pistoi. Jakby nie patrzył jest ona najbliższa mojemu sercu! Poza
tym jest naprawdę piękna. Wściekam się za każdym razem jak sobie przypomnę co
napisano o Pistoi w przewodniku National Geographic - Florencja i Toskania:
“Pistoia to duże miasto w nieszczególnie ciekawej okolicy między Florencją a
Lukką. Obiektywnie rzecz biorąc - nie według standardów toskańskich - jest ono całkiem interesujące” Całkiem??? Zobaczycie zreszą sami. Ci którzy tu trafili są pod wrażeniem!
Nie
mam zamiaru opisywać Wam Pistoi, bo nie tym się zajmuję :), ale przynajmniej pokażę Wam jaka jest, widziana z górującej nad jej czerwonymi dachami dzwonnicy.
Campanile znajduje się po lewej stronie od wejścia do katedry Św. Zenona. Dolna część dzwonnicy z charakterystycznymi biforiami pochodzi z XII wieku, wyższa, ażurowa część została dobudowana między XIV a XVI wiekiem. Oprócz tego, była wielokrotnie odbudowywana ze względu na częste trzęsienia ziemi, które nawiedzały miasto
w późnym Średniowieczu. Obecnie ma 67 metrów wysokości.
Wejście na dzwonnicę jest "przyjemne", prowadzą na nią 224 kamienne schodki. Na pewno, w niektórych momentach, bardzo przydała się poręcz ze sznurka, solidnie przymocowana do ściany.
Na dzwonnicę wchodziłam sama. Andrea z Sofią był już tam jakieś dwa lata temu podczas gdy ja pilnowałam malutkiej wówczas Ani. Obecnie wejście z Anią byłoby niemożliwe. Chociaż znając jej zamiłowanie do dzwonów na pewno nie pogardziłaby oglądaniem ich z bliska.
Oni obserwowali mnie z dołu,a ja ich z góry.
Przyznam szczerze, że trochę się bałam wyglądać, szczególnie z najwyższej kondygnacji. Normalnie nie można tam teraz wchodzić, ale Serena zrobiła dla mnie wyjątek i podniosła na chwilę siatkę zabezpieczającą do góry. Została tam zamontowana kilka lat temu, po tym jak trafiali się śmiałkowie, a raczej głupcy (!), którzy dla bardziej wymyślnych ujęć, byli gotowi usiąść czy nawet stanąć na krawędzi...
Ja, żeby zrobić to zdjęcię wyciągnęłam jedynie drżącą rękę z aparatem...
Na jednej z kondygnacji uwiły sobie gniazdo gołębie. Zdaje się, że jest cały czas zamieszkane, ponieważ "dzwonniczka" Serena, która wspina się na wieżę jakieś 3 - 4 razy dziennie, powiedziała, że kilka tygodni temu były tam jedynie 2 jajka. Gniazdo nie należy do najładniejszych i nie dość, że położone na trasie przelotowej to jeszcze brud i resztki po jakiejś imprezie :)
A teraz Pistoia w całej swojej krasie:
Pokręciliśmy się jeszcze po Piazza del Duomo. Nie mogło się obejść bez dokarmiania gołębi.
Karnawał trwał wówczas na całego. Plac usłany był konfetti:
Do domu wracaliśmy via Stracceria, która prowadzi do Piazza della Sala.
Jak widać na zdjęciu poniżej, zachowały się jeszcze kamienne lady średniowiecznych sklepików:
Jak widać na zdjęciu poniżej, zachowały się jeszcze kamienne lady średniowiecznych sklepików:
A na jednej z kamienic otwory, których nigdy wcześniej nie widziałam !? Są to skrzynki pocztowe sprzed wieków. Teraz jestem taka mądra bo wiem to dzięki przewodniczce, która przechodziła właśnie z grupą turystów.
Jak widać, na zdjęciu, widnieje napis Firenze, ale jest i Pistoia, co oznacza, że obowiązywał już wtedy podział na listy miejcowe i inne. Otwory mają taki kształt ponieważ listy zwijane były w rulony.
Na Piazza della Sala, nowopowstały sklepik z alimentari czyli artykułami spożywczymi, kusił nas wielkim wyborem serów. My kupiliśmy polecany nam przez sprzedawcę kawałek pecorino (sera owczego). Kiedy wróciliśmy do domu, w bardzo zaawansowanej już porze obiadowej, Andrea stanął natychmiast za fajerkami. Przygotował potrawę z serii "zupa na gwoździu" czyli coś z niczego. Tym razem było to risotto z cebulką dymką. Absolutny przepis autorski Andrei. Zamiast klasycznego parmeazanu, posypaliśmy gotowe danie TYM właśnie serem. Ludzie, mili państwo, nawet nie będę się porywać na opisanie tego smaku! Nie znam takich słów... Nazwy sera zreszą też!!! Dowiem się, dobrze, że mam blisko :)
Jak widać, na zdjęciu, widnieje napis Firenze, ale jest i Pistoia, co oznacza, że obowiązywał już wtedy podział na listy miejcowe i inne. Otwory mają taki kształt ponieważ listy zwijane były w rulony.
Na Piazza della Sala, nowopowstały sklepik z alimentari czyli artykułami spożywczymi, kusił nas wielkim wyborem serów. My kupiliśmy polecany nam przez sprzedawcę kawałek pecorino (sera owczego). Kiedy wróciliśmy do domu, w bardzo zaawansowanej już porze obiadowej, Andrea stanął natychmiast za fajerkami. Przygotował potrawę z serii "zupa na gwoździu" czyli coś z niczego. Tym razem było to risotto z cebulką dymką. Absolutny przepis autorski Andrei. Zamiast klasycznego parmeazanu, posypaliśmy gotowe danie TYM właśnie serem. Ludzie, mili państwo, nawet nie będę się porywać na opisanie tego smaku! Nie znam takich słów... Nazwy sera zreszą też!!! Dowiem się, dobrze, że mam blisko :)